Strona:Przybłęda Boży.djvu/058

Ta strona została przepisana.

złotych blach — w mieście takiem być swoim, prostym człowiekiem. Rękami zgarnia się to wszystko, co ciche, pierwsze, bliskie, nie-ludzkie, co się na czole osadziło i w kącikach ust i pod powiekami nieufnemi — i czemprędzej zazdrośnie pcha się to do środka, z oczu ludzkich, pod skórę, gdzie jest jeszcze kąt nietknięty, a co się napisało, tego broń Boże nie pokazywać, nie znieważać podsuwaniem pod te oczy natrętne, nieszczere — fachowe! — Takie to są rachunki sumienia.
W salonach Lichnowskich, Browne’ów, Swietenów, Schwarzenbergów, Liechtensteinów — Beethoven-pianista porywa, Beethoven-twórca budzi kiwanie głowami, Beethoven-człowiek sieje rozczarowanie, szepty, zgorszenie, a potem albo niechętną tolerancję, albo (rzadziej) życzliwość głębszą. Co za brzydota, co za maniery..., jaka zarozumiała wyniosłość, dumne milczenie..., mieszczek czupurny skądś z prowincji przybyły... Lecz sztuka jednoczy, zbliża, rozgrzewa. Niech gra, niech fantazjuje (byle nie komponował tak trudnych, niezrozumiałych nowości).
Sława jest lodowata. Bogactwo boleśnie razi. A w Bonn, wchodząc przez rodzicielski próg, trzeba się było pochylać. Zacne te książątka i sztukę kochają jak mogą, ale przyjaciół niema. Karol Amenda (ubożuchny, a zacny, że aż nie Wiedeńczyk), to jeszcze człowiek. Cicha, dobra dusza, do zadań duchownych przygotowująca się z pokornem oddaniem i siłą wiary. A przytem skrzypek. (Kiedy raz na skrzypcach zagrać mi kazał i posłuchał przez chwilę tego skrzypienia, trzasnął mnie w plecy: „Zlituj się, przestań!!“) W liście do niego: „...pośród dwóch ludzi, co moją całą miłość posiadali, ty jesteś trzeci“. Więc jeden on. A cała ta znakomita Lichnowszczyzna, wszystko to jednak: wychowane bardziej niż gorące, wykształ-