Strona:Przybłęda Boży.djvu/069

Ta strona została przepisana.

sanych zgromadzonego stworzenia począł iść — zawisł — w powietrzu zawisł — i przez powietrze, przez powietrze przejrzyste począł ich — iść — iść — — —

Siada się w samotnym fotelu i teraz można mówić głosem, w którym już niema łez. Ani jednej łzy. Teraz można widzieć siebie, widzieć jako człowieka; — spokój — spokój — ucięto rzeźbiarzowi ręce prosto, równiutko w przegubach — teraz można pięści złośliwie zacisnąć — prawicę groźnie podnieść i wrzasnąć: „Przeznaczeniu w paszczę sięgnę!!“ Można w zamyśleniu już spokojnem, chociaż smętnem, odchrząknąć i być szerokim, smutnym jak dusza:[1]) Przyszedł do mnie ból — znajomy stary — ale się zdobył na siłę szatańską — nie pytał — z całą pompą orszaku pogrzebnego chciał nade mną trumnę zawrzeć — ale mu się nie udało — postokroć nie! — I teraz przykucnął za mną i to on, on żali się skomleniem smutnem, że mnie pokonać nie zdołał; — pod oczami zamkniętemi dzieją się rzeczy niesamowite — węzeł skupienia dwóch żywotów osadza się basowo w moich oczach — oczy pod powiekami rozwierają się szeroko — ból w mózgu — już teraz wiem! — rozkołysała się w rytmie wielkim dzika wichura włosów — to nie dzicz, to najświętszy spokój, to nieporównane milczenie, jakie jest w tchnieniu Boga w naturze święcie utajonem; — z mojego spazmatycznego smutku rodzi się już czysto, już bez bólu — poprzez kurcz zawartych ogromnie warg — rodzi się muzyka — to dopiero jest muzyka — od szczęśliwości aż ból piersi tłoczy potężnie — takie wizje tylko czasem w chwilach jasnowidzenia przez krótkie mgnienie oglądali:

  1. Largo e mesto Sonaty siódmej (op. 10 nr. 3).