Konstelacje jaskrawych świateł załamują się w lśniącej posadzce, bronzowe żyrandole złocistemi gwiazdami świecą u bogatych pułapów. W mozaice tęczowych aksamitów, koronek i jedwabi wytwornie połyskują szpady i czarny lakier, skaczą błyski podnieconych oczu i drogich kamieni.
W otwartych drzwiach głównej sali pałacu księcia Lobkowitza w Wiedniu świetny pianista Wölffl, uczeń Mozarta, gestykuluje wielkiemi rękami, w kwiecistych słowach tłumacząc księżnej Schwarzenberg tajemnice swojej gry. Książę Karol Lichnowski w grupie stojących arystokratów, wśród których widać i hrabiego Czernina i hrabiankę Fries i pana domu i hrabiego Apponyi i barno Wetzlara — unosi się nad świeżo sztychowanemi triami Beethovena, które ukazały się dzięki jego właśnie szczodrości i ochoczej subskrypcji znakomitych osób z towarzystwa. Ten opus pierwszy usunął w cień całą twórczość kameralną Haydna i Mozarta. U obecnych wszakże zdanie Lichnowskiego spotyka się z delikatną opozycją. Widać, że obcy przybysz z Bonn tu i ówdzie uznany już jest jako pianista, lecz że jego kompozycje często spotykają się z niechęcią i lekceważeniem. Z grzeczności dla inicjatora subskrybowano po dwa, trzy, a nawet po sześć egzemplarzy, ale zachwytu nie było. Zainteresowanie znacznie większe pobudziła zapowiedź księcia Esterhazego, że młodociany wirtuoz za chwilę popisywać się będzie i że zmierzyć się ma ze stojącym w drzwiach ulubieńcem muzykalnych salonów, nieocenionym Wölfflem.
Strona:Przybłęda Boży.djvu/074
Ta strona została skorygowana.