Tymczasem ciemny niski kawaler z bezładem włosów na głowie, z chustą wysoko podwiązaną pod brodą, niepozornie przybliżył się do błyszczącej grupy i,
przez Lichnowskiego wzięty pod ramię, witał się z gośćmi. Zaciekawienie, wywołane dźwiękiem nazwiska, na niektórych ustach spłynęło w cichym, nieznacznym wzdrygu warg. To ten, któremu śpiewaczka Magdalena Willmann odmówiła ręki, „bo był taki brzydki i napół zwarjowany...“ Rozmowa utknęła, a nowy gość milczał i nie myślał dostarczać tematów.
Gdy Wölffl usiadł przy fortepianie i kilku dyskretnemi, z rutyną i wdziękiem rzuconemi arpedżjami delikatnie poprosił o spokój, goście pośpiesznie rozsiedli się pod ścianami, pozostawiając na środku sali współzawodnika, roztargnioną, sękatą i zgoła skądinąd wyrwaną postać, sterczącą jak żerdź dębowa, lekkomyślnie zatknięta pośrodku francuskiego klombu. — Wölffl gra Mozarta — dobrze gra, bardzo dobrze gra, w sam raz jak przystoi na zwycięzcę z kilkunastu akademij, bez zarzutu, nie można nic zganić. Wytworny krąg słucha, pani ta podniosła smętne oczy ku rozecie nad żyrandolem, a tamten w ziemię patrzy groźnie, drugi oparł głowę na dłoniach skupionych, potem cały tłum się ciągnie, a każdy słucha i podchodzi jak do misy i bierze — i wolno mu brać gołemi rękami Mozartową pieśń, jasną, przeczyście szlifowaną i żadną strzałą słońca niestrwożoną.
Czy taki jest u ludzi zwyczaj obowiązujący, że się komunję muzyczną przyjmuje bez oczyszczającej, pokornej spowiedzi dusz? Tak się poprostu przychodzi z szumu i błota i tak odrazu jest się w samym ośrodku sztuki i jest się sztuką niemal samą i czasem się nawet w pośpiechu zapomina obnażyć głowę? Czy ona pozwala się brać tak nagle, obcesowo, byle komu, byle jak i byle gdzie?
Strona:Przybłęda Boży.djvu/075
Ta strona została przepisana.