i dwa oboje[1]). Tak snuje się mrówcza praca nad stworzeniem orkiestry nowoczesnej. Wciąż praca pokorna, dźwigana niesłabnącym wysiłkiem, uporczywa praca wiecznego ucznia, który nigdy nie mówi: dosyć. A najbliższy, już niedaleki, nęcący cel: symfonja. Trzeba zasłużyć na łaskę pisania symfonji. Mozart napisał czterdzieści symfonij, a ile z nich przetrwało? Trzeba wiele umieć i wiele przeżyć. A po napisaniu pierwszej, choć się orkiestrę powiększyło nieco — widzi się, że jeszcze daleko do celu, że to była próba dopiero.
Lekcje tak się namnożyły, że jest ich za wiele;; każdy dom wytworny ubiega się o nie. W gronie adeptów najważniejsi: Ferdynand Ries i chłopiec Karol Czerny, wśród uczennic: piękna, subtelna, poetyczna Giulietta Guicciardi.
Wszystkie dzieła większe i mniejsze, skoro idą do sztycharza, zgodnie ze zwyczajem otrzymują stempel w formie nazwiska osoby szczególnie zbliżonej, coś w rodzaju patronatu formalnego. Wertując tytułowe karty sonat, warjacyj, kwartetów, rond i symfonij, spotykamy najświetniejsze nazwiska mecenasów sztuki, całą galerję pierwszoplanowych postaci ówczesnego towarzystwa, a wśród nich tu i ówdzie imiona przyjaciół nieutytułowanych. Te dedykacje, przypisujące najwybitniejsze utwory mitrom i dziewięciopałkowym koronom, tracą pozór modnego podówczas pochlebstwa, uniżonego płaszczenia się przed „najwyższą“ sferą, skoro się spojrzy na postacie i zwartościuje ich rolę w propagowaniu muzyki. Same umysły wysokie, serca hojne, dusze artystyczne, rade z udziału w szerzeniu kultu muzycznego i sławieniu twórców
- ↑ Od roku 1801 już te wszechstronne ćwiczenia kompozycyjne ustają zupełnie, już cała energja tkwi w twórczości kameralnej, fortepianowej i symfonicznej.