Strona:Przybłęda Boży.djvu/089

Ta strona została przepisana.

d’un eroe[1]. Głuche uszy, ale ten marsz słyszą z niesłychaną, wyrazistą trzeźwością. Ostro wrzyna się w spokojne wiatry, niezmożony, rzeczywisty, przenikliwy. Czas pisania testamentu. W tym testamencie zamknąć dobry porachunek z braćmi, z ludźmi, z wszystkiem, co mię otaczało. Męsko stłumić, jeszcze raz na chwilę wtłoczyć w siebie to łkanie tytaniczne, żeby nie zalało słów, nie zmętniło roziskrzonych oczu.
„...zmysł, który u mnie winien być w doskonalszym stopniu niż u innych ludzi, zmysł, który ongi posiadałem w najwyższej doskonałości, jaką ma i miało z pewnością niewielu w moim fachu. — Jak banita żyć muszę. — Co za upokorzenie, kiedy ktoś stał przy mnie i z oddali fletnię słyszał, a ja nic nie słyszałem, albo ktoś słyszał śpiew pastuszka, a ja nic nie słyszałem; wydarzenia takie pchały mnie na krawędź rozpaczy, już, już miałem życie zakończyć sam...“
Marsz na śmierć bohatera, zepchnięcie wstecz jednego życia, które mogło być wielkie, a było tylko tragiczne. Śmierci szukać nie potrzeba. Śmierć przyjdzie sama. Kiedy jej się spodoba. Ale — przedtem — czy tylko — czy tylko się zdąży?
„...ona tylko, sztuka, powstrzymywała mnie, ach, nie mogę świata opuścić, zanim dobędę wszystkiego, do czego czułem się stworzony — i tak pędziłem to nędzne życie — nędzne istotnie... — Cierpliwość — mówi się, z niej trzeba mi teraz uczynić przewodniczkę, uczyniłem — może będzie lepiej, może nie, jestem gotów“.

„W dwudziestym ósmym roku życia z musu stać się filozofem, to rzecz niełatwa, dla artysty trudniejsza niż dla kogokolwiek. — Bóstwo, patrzysz w moje wnętrze, znasz je, wiesz, że miłość ludzi mieszka tam, skłonność czynienia dobrze; o ludzie, gdy czytać to

  1. W Sonacie dwunastej (as-dur op. 26).