który w symfonjach, w koncertach, w Appassionacie, w sonatach Waldsteinowskiej i ostatnich, na momenty zlewać będzie wszystkie sprzeczności światów i z wielkiej góry parodoksów stawi posąg nieprawdopodobny — ten dobry demon rozdzierającej ciszy, ta siła, co złorzeczącą dłoń układa w gest głaskania — to życiowe Tempo rubato (rubato = kradzione, bo istotnie skradzione chyba w zachwycającej śmiałości bogom zaskoczonym, co miały ukarać złodzieja, lecz oto stoją oniemiałe i nie mogą, takie to jest piękne). Potem szlachetny menuet, umiarkowany i wdzięczny, i trio, mówiące bardzo wiele, pytające jeszcze więcej, ale stłumionym, uprzejmym głosem. Czy następujące Presto con fuoco jest ciężkie czy powiewne, namarszczone czy wesołe, rewolucyjne czy głośno potakujące, niewcześnie płoche, czy krzyczące triumfalnie? Właśnie że jest wszystkiem jednocześnie. Jest tańcem dionizyjskim, ale bez ciał, bez szat, bez gruntu. Fortepian, jak zawsze w sonatach co najwyższych, jest orkiestrą — dyszkant oddaje fleton i filuternym pizzicatom skrzypiec, a poprzez altówki, łagodne oboje, śpiewne klarnety — otwarty tenor ufnie porucza wiolonczelom, a w lewej połowie klawjatury już władzę dzielą bezzazdrośnie: waltornie dalekie, organne fagoty żałosne, trąbki, puzony męskie i uczuciowe, tuba z kontrabasem ożeniona i bogata perkusja od kwintowych kotłów i tępego bębna z talerzami do stanowczego werbla i subtelnie zaczajonej campanelli. O ile formy koncertu, sonaty, kwartetu i symfonji różnią się jedynie obsadą instrumentów, a formalnie tworzą jeden rodzaj kompozycji — o tyle Presto, o którem tu mowa, wyraźniej niż cokolwiek przed oczy stawia pełne, rozfalowane, tętniące w takt sześćdziesięciu ośmiu co najmniej instrumentów, krwiste finale symfoniczne.
Strona:Przybłęda Boży.djvu/093
Ta strona została przepisana.