pod stopą. Generał artylerji przedzierzgnął się w istotnego konsula, prawodawcę, dyplomatę, pedagoga, finansistę, strażnika dóbr ludu. Armje ciska na Włochy i Austrję, a każde stąpnięcie jest zwycięstwem.
To człowiek!! To człowiek wytęskniony, wymodlony, niosący w garści śpiżowo zawartej siłę, siłę olbrzyma, co zdolen jest światy obalać i stawiać! Na niego czekały epoki ujarzmione, siła człowiecza niewyzwolona. Jego wyglądał skarlony duch i jego imię wołał zeschłemi wargami. Purpurowa głoska tego imienia grzmiała fanfarą odrodzeńczą. Ta siła idzie, dudni jej krok, już jest blisko, tratuje, bo tratować musi, ale kartaczami pisze nowe przykazania wolnego człowieka. W to palące się w zenicie, wielkie, skry ciskające
wżarły się oczy młodości, oczy lotu, oczy demokracji, oczy zdobywcze!
Biegł po lasach w słotną porę wichrów, ciskał wokoło rękami niepohamowanemi, w głowie czuł rozhuk zawrotny, już się z jękiem uginał pod nawałnicą muzyki, jaka się teraz kładła nań i dech zapierała. W oczach gorączka rozpaliła ostre, niesamowite błyski.
Rano, po przebudzeniu, zlewa się wiadrem zimnej wody od stóp do głów, a mruczy przytem, wyje, śpiewa i tworzy. Ledwie odziany jako tako, pędzi przez ulice na pola, na rozłogi w przymrozku stężałe, ku swoim godzinom samotności. Wskroś rowów i miedz sadzi zapamiętale, krzyczy obłędnie, wiewa połami niebieskiego fraka, obciążonemi sporym notatnikiem, zeszytem, grubym ołówkiem ciesielskim i słuchowemi instrumentami. Coś z wiecznego, północnego tułactwa, upiór niepokojący wzgórza wiedeńskie.
Nagle przystaje, raptownie odwraca się, rękę do ucha przykłada, skupia się cały w namarszczonych