cat. I w tej dziedzinie stworzy się jeszcze inne zgoła rzeczy, większe, solenniejsze.
Zresztą: co tam oratorja, bagatelki, warjacje, piosenki... Nie po temu czas. Huczą inne melodje. Hofmeister dla jakiejś damy żąda sonaty. „Niech was krocie djabłów porwą, moi panowie! Mnie proponować taką sonatę? W czasie gorączki rewolucyjnej, oho, jeszcze czego! Kiedy Bonaparte z papieżem konkordat zawarł — teraz sonatę? — Gdyby to jeszcze była Missa pro Sanca Maria a tre ooci, albo nieszpory czy coś podobnego, no, zarazbym chwycił pendzel w rękę i za kilka funtów napisał jakieś Credo in unum. Ale, wielki Boże, taką sonatę, w tych poczynających się na nowo czasach chrześcijaństwa — oj! zapomnijcie o mnie, nic z tego nie będzie!“
Proszę mnie zostawić w spokoju. W mojej głowie nowe światy, rewolucja, huk i błysk. Zostawcie mnie w spokoju.
Bardzo wiele przeminęło. Bardzo wiele dokonało się, spłynęło, zapadło.
Były godziny, wiele ich było. Były godziny zadumania i rachunku, pojednania i wzdrygu, szału i niepamięci. Były godziny zapasów z samym, samym Bogiem — i noce krzyżem przeleżane przed własnym genjuszem. Był szczęk przegryzanych skorup, łoskot zamykanych wiek, były walenia się sklepień samsonowych, rozbłyski rażących jasnowidzeń i tępa czerń przekreślonej woli.
Wszędzie to samo się dzieje. Bonaparte na śmierć pasuje się z widmem starego świata, muszka jesienna tu na mojej szybie walczy z rozpaczą o powrót ostatnich błysków słońca, ja zmagam się potężnie z potworem muzyki, krzyczę straszliwie w moje ucho, które odchodzi. Wielki świat w małym świecie. Ma-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/099
Ta strona została przepisana.