rzyć wieczny czyn, co znaczy płasko rzucić się na ziemię przed motłochem, aby go zbawić na wieczność? Czy ty jesteś tak wielkie, jak ja — i pojmujesz, coś ty na siebie wzięło, wrosnąwszy w kształt mojej wielkiej czaszki? Czy ty nie drżysz od strachu śmiertelnego przed oną straszliwą ofiarą, jaka się na ciebie bezwzględnie położyła całunem radosnym? Czy ty wiesz, żeś nato jeno przyszło, aby w jednej strasznej chwili brutalnie własną ręką zerwać to, co ciebie łączy ze mną — i pójść i odejść — i tam, przed Sądem jedynym klęknąć, okrwawione, wydarte, kaleczne, nieswoje — i milczeniem wielkiem o wielkiej rzeczy zdać sprawę: jestem — oderwane — głuche — samo. Jestem. Spełniłom nakaz. Zostawiłom go — w cichości ostatecznej — bez ucha — jestem. — głuche — a teraz on jest słyszący — ogromnie Słyszący — a ja się kładnę na wieczny sen — i wiem, że nie próżno, bo w jego muzyce spać będę — a ofiara była wielka — i płodna...
Nie rozumiem, dlaczego ludzie się dziwią, jeżeli w długiej chorobie nagle ocknie się duch dogorywającego — i w powszechnie cichą noc rozelśni się jasnością radosnego krzyku. Dlaczego w takiej chwili czują dreszcz niesamowity i mówią, że to jest „okropne“. Nic nie jest okropne. Nic. Wszystko jest wieczne. Wszędzie przebłyskuje to jedno — nie nazywajmy Go — i w malignie przedśmiertnej — i w pojedynku niebywałym Napoleona z ginącym światem — i w mojem cichem pożegnaniu z uchem.
Więc dlatego: — były godziny rachunku (minęły) — były godziny zadumy (zgorzały) — pojednanie jest wielkie i jedyne, niepamięć przemienia się w jedno niezmienne, wieczne jasnowidzenie — a uprzednia ludzkie i skargi słabowite i świadomość tak zwanego kalectwa zostały za mną i już ich skomlenie małe nie wzrusza mnie, bo jestem zbyt daleko. Gdybym
Strona:Przybłęda Boży.djvu/101
Ta strona została przepisana.