był został blisko, przy nich — możeby melancholja nadszarpnęła nieco stałością tego wszystkiego, com poza sobą ostawił — ale ja zbyt odległy już jestem i w duchu moim poczyna się mój pierwszy głos — opus pierwsze mego ducha — symfonja moja pierwsza — trzecia, ale najpierwsza z trzech — na innej, nowej płaszczyźnie — walka jego z wiekiem rewolucji — walka moja z tysiącleciem, kiedy ludziom potrzebne było ucho.
Walka moja.
Słuchajcie:
Dwa mocne, prawie twarde, bardzo świadome i proste akordy w es-dur. Introdukcja niepotrzebna. Ci, do których mówię, a więc wy nieliczni, ja — i mój przyjaciel umarły, ucho moje — ci mnie rozumieją. Bez wstępu, poprostu i zaraz od samej rzeczy zaczynamy:
Kochane wiolonczele w tej samej niezłożonej tonacji biorą w pełne, ciche ręce początkowy temat, z świętego trójdźwięku zrobiony, i tak go jasno, serdecznie, a z mocą prostoty stawiają na widowni, że nie może być zdziwienia, pytań, wątpliwości... Temat bez zastrzeżeń rozwinął się w jednej chwili, dwojgiem dłoni trzymany pod światło, które sączy się jasno i jedynie z niewiadomych źródeł. I krótko temat utyka na niespodzianem cis wiolonczeli, by spłynąć w pięknem wyrównaniu harmonicznem.
W tym zasadniczym heroicznym motywie tkwi brzemiennie cała tajemnica walki — walki bezgłośnej, mocnej, ciężkiej — której potęga przejawia się nie w przypadkowym hałasie, nie w brutalnie tryskającej krwi mordowanego żołnierza, czy obciętego ucha. Tu siła jest w mocarności idei, dalekiego a już prawie wyrąbanego celu — w cichości przezwyciężonego nadmiaru, w cudownej porażce samego siebie i własnej słabości, w ugięciu się przed tem, co się w rzadkich
Strona:Przybłęda Boży.djvu/102
Ta strona została przepisana.