Strona:Przybłęda Boży.djvu/106

Ta strona została przepisana.

dobrze — wszystkim i każdemu i zawsze — że wszystkim będzie dobrze, wszystkim, nawet... nawet tym najlepszym.
I niewiadomo, jak od tego błagania dziecięcego znowu cisza się stała, cisza, cisza przyszła, sama nasycona wszystkiemi pieśniami.
A teraz On mówi. Czekali ryku Mojżeszowego i trzęsienia ziemi. A on cichuteńko mówi tak proste i niewyszukane słowa. Gdyby nie muzyką mówił, powiedzianoby: A On w koronie miał przyjść i w płaszczu z brylantów gwiezdnych utkanym — a On nędzarze przyszedł... Potężny miał przyjść — a On w ciszę wszedł i pomnożył ją na zawsze swoją ciszą.
Chylił wolno czoło.
Już gest czoła zbliżył się do linji, nakreślonej raz na zawsze nakazem szacunku i uprzejmości. Minął ją. Chylił się bezustannie i wolno. Minął tamtą linję, dawno minął. Cisza.
I teraz gest czoła chylonego załamał się nieludzko i zapadał coraz niżej. W karkołomnym buncie przeciw prawom ciała opadł aż na dno — i znalazł grunt.
Czoło położyło się na sercu. Czoło — myśl połączyła się najświętszym aktem ślubnym z sercem — wiarą. Kłam zadany temu, co zawsze czyniono. Boski punkt spłynięcia tajemnic w akord. Zaślubiny rozumu z miłością. Czoło położyło się na sercu.
Ciszy tej nocy, w której dokonało się zapłodnienie najwyższe, mącić nie wolno. Ale i zmącić jej nie można. Wyfrunął nad nią, w ciemny obszar zasłuchania, motyw jego pieśni, oskrzydlony graniem jak łyskaniami, powtarza się, wykwita, rozkwita, jaśnieje, szeroko rozwiera oczy: — czoło na sercu — a tam gromadzi się i huczy — pieśń weselna ich nie zbudzi — więcej was, więcej was! — do nas! do nas!! — i już niema głosu, któryby nie pękał rozkrzykiem triumfu — nad