Strona:Przybłęda Boży.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

nazywa: zło, tamto: przyjemność, jedno: cnota, a drugie: możliwość. Tłoczy się zabawa obok grzechu, a modlitwa spleciona z tępotą. Nadzieja musi być różowo uśmiechnięta, choćby szła w nicość, śmierć musi być czarna, choćby nadzieją była. A widział kto, że modlić się można w miejscu hańby publicznej? A widział kto, że z jednej łzy wyrasta panowanie, a z tronu dymek się czyni? Lamus trzeba odwrócić dnem do góry. Rzeczy pohańbione trzeba w garść ująć i cisnąć je z mocą wysoko. Polecą i zawisną gwiazdami w miejscu im przynależnem. I będą tem, czem są, a co już prawie zapomniały, w klatce od młodości mrąc. I będzie każde sobą i odnajdzie się i śmierć będzie ta, która jest w moim marszu żałobnym.
Bo inaczej rozpaczą powinna być błyskawica, szlochem bolesnym nurt wieczystej rzeki — i samobójstwem ocean — i obłędem ciemność — i grzechem modlitwa. A błyskawica jest ukazaniem, czem jest dusza mroku. A nurt rzeki jest wieścią, że niema ruchu wstecz. A ocean i modlitwa to pamięć, że daremne nasze wysiłki ku zagłuszeniu i zapiciu i zaszumieniu wszystkiego.
A obłęd — to biedne zabrnięcie w uliczkę bez wyjścia, która zbliżyła do celu, ale od celu dzieli ścianą nieprzebytą (więc wrócić mus — jedyny ruch wsteczny).
Dlatego marsz jest mroczny, dlatego płynie nurtem wiecznej pamięci, dlatego od brzegu się odbija odpływem nakazu i skały podmywa przypływem woli. Dlatego jest cichy i żałobny. Czasem krzyk doleci, daleki, albo tuż, bliski, — krzyk zagubionych, co odpadli od mocnego trzonu korowodu. I znajdują się i drżą cichem radowaniem. I rozegrzmi fanfara i powszechny pokój znajdzie ujście w olbrzymiem zawołaniu dysonansu.