Tak się nie żegna na zawsze. Tak się nie zawodzi nad grobem ostatecznym. Tak się nie spycha trupa w odmęt kresu. —
Wejście w nową epokę.
Siew bohatera nie był w próżnię siany. Szmer Scherza — upalny, dojrzałością rozdygotany, ciągły i w oddech świata przemieniony, drżący puls bytu. Lekki, jak wszystko, co jest pojęte. Radosny, jak chwila olśnienia. Gdy umilknie, brzmieć będzie dalej, bo brzmiał zawsze i nigdy końca nie znajdzie.
Tylko na mgnienie może przepaść za zakrętem, na chwilę może, stłumiony, umilknąć i znów się wychylić. Ale kto raz go zrozumiał, nie utraci. Żyć w nim będzie ku tym szczytom rozpasanego forte — i — nagle słuch wytęży:
Zgłuszona, nieoczekiwana, głucha, a tuż nad uchem wpatrzonem — ozwie się bliska, a jakby wołanie z kątów puszczy echów — pobudka! Trzy waltornie w złączeniu trójdźwięku, całe pieśnią bohatera nabrzmiałe, ośmielone i tęskne. I jeszcze raz — i znowu — bliżej, dalej — ale nie zjawiają się — grają, a niema ich — zwodnicze złudy? I znowu ten plus, który podziemnie szeptał zawsze i teraz drgał, tylko na chwilę waltornie od niego uwagę odwiodły — i znowu trójdźwięk rogów leśnych — i czwarty — a taniec wewnętrzny trwa, narasta na nim święto niebyłej bachanalji. I wyjdziemy z muzyki — w nasze życie, a on będzie.
Aż wreszcie ulewa wszystkich smyczków bluznęła z wyżyn kaskadą, jak kiedy w swój wulkan Hefajstos dębów garść ciśnie i wzruszy iskier mrowisko:
Finale. Zapowiedź parady, nieziemskiej procesji, uświęcenia dnia powszedniego przez wszystko co żyje i umierać nie będzie. Obiecujące, ciche pizzicata
Strona:Przybłęda Boży.djvu/109
Ta strona została skorygowana.