Strona:Przybłęda Boży.djvu/117

Ta strona została przepisana.

go nawarstwienia, ukazywania naprzemian skojarzeń motywicznych w nieoczekiwanych oświetleniach; przypomina to rozkrajany w przecięciu pionowem profil góry, z którego jak z księgi oko wiedzące dosłowną historję czasów odczytuje. Nagie melodie ładzą się, niby tanecznice, w grupy i figury określone żelaznemi prawami, a tak zwiewne i niepochwytne. Atmosfera w wewnętrznem nieustannem crescendo potęguje się aż do eklatycznego fortissima tutti, na którem powraca pierwszy motyw, by zaraz dać nura w echowych pianissimach smyczków i naprzemian fletów z obojami, operlonych młoteczkami fortepianu. Wstęga motywów wije się dalej tak, jak tylko mądra rzeka wstężyć się umie wiosną, pod obwisłemi kiśćmi krzewów, między zboczami starych gór. I te trelowe końcówki i ten wciąż drzemiący pod wszystkiem rytm kwartowych wystukiwań: niema go niby, a jest zawsze — o, już się wychyla, raz tak, raz inaczej zupełnie. Przeziera nawet, przedudnia się przez najhuczniejszą galopadę pasażową. Wydzierają go sobie wreszcie z krzykiem wszystkie instrumenty. Wierzchnią taflę pokrywa cichy trel wiatru letniego, a on od dołu pręży się w cichym a mocnym głosie trąbek i waltorni. Nagły, forsowny rozpęd w olbrzymiej wrzawie aż do szczytu kadencji na dwóch podniebnych fermatach — zachybotanie nad jakąś próżnią — i jest znowu oto rozłożona ku górze kwarta pierwszego motywu, w głuchym podziemnym pohuku kotłów, obtańczona szmerzystą fontanną fortepianu, znaczona krokami smyczkowych akordów. Rozmowa ich z fortepianem, przekorne dogadywanie sobie, urasta do rycerskiej szarży szumnego tutti, kończącego z decyzją.
Następujące tu Largo, jedna z najprzewiewniejszych poezyj swego twórcy, prześwietlone jest bliskiemi promieniami jego ducha. Takie chwile należą do najsubjektywniejszych i najintymniej drogich. Kanty-