żona przypowieść, której cały sens rozumiemy dopiero znacznie pótniej. Pół setki dzieł powstać musiało, zanim w tym tworze dojrzał przedwieczny ton C, zanim pieśń wybujać mogła, w czteroćwiartkowym takcie, dojrzale i wysoko na elementarności pra-tonacji c-dur. O Sonacie Waldsteinowskiej filozofować nie można, wejście w nią odrzuca pośredników. Jest tu probierz muzyki, istoty jej rdzeń niesfałszowany, obnażony, bez szczypty naleciałości i pożyczonej pomocy. W takim stopniu muzyka i nic więcej i nic poza nią, że aż chłód może przeszyć niesamowicie, jak czasem z organów Sebastjanowych. Muzyka sama w sobie jest bezwzględna, umie być twarda. Jest wszystkiem, a nie chce być niczem. Ta sonata nie zamierza nic, niczego nie wyobraża, niczego nie przedstawia, wrogo odwraca się od wszelkiej opowieści, wszelkiego kształtowania optycznego; nie stwarza muzyki, jest muzyką. W sobie samej poczyna się i kończy i przeto nieskończona jest w świętości absolutnego koła. Do niczego nie zmierza, nie chce nic, jak żywioł niczego nie chce, a jednak poza swoją sferą mnoży, niszczy, zalewa i przepala. Spróbujmy wyłuskać brutalnie ten lub ów temat melodyjny: wyda się blady, nieefektowny, banalny. Tu najwyraźniej bije z każdej nuty niewzruszona celowość muzycznego budowania, nie mniej kamiennie ustalona od zasad budownictwa materjalnego. Każdy takt zbija przypuszczenie, jakoby twórczość tonu obracała się dowolnie w bezmiarach dźwięku, czerpiąc z nich na prawo i lewo z niedbałą lekkością nieskoordynowanych gestów.
Tkwi tu jedna przedziwna tajemnica. Mogłoby się zdawać, że dzieła tego pokroju wypływają z imponująco sprawnie działających przemytleń, są aktami czynnej woli i twórczej myśli, na uboczu zostawiającemi serce, mękę i gorący puls krwi. W istocie one tylko łudzą pozorami objektywizmu, narzucają się mo-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/119
Ta strona została przepisana.