Strona:Przybłęda Boży.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Z galerji, w czasie wykonywania rewolucyjnego dzieła, padły znamienne słowa: „Dałbym jeszcze grajcara, żeby tylko przestali!“ A prasa pisała wyraźnie: „Wśród słuchaczów jedni, szczególni Beethovena przyjaciele, twierdzą, że to jest właśnie prawdziwy styl dla wyższej muzyki — a publiczność nie jest jeszcze dość wykształcona w sztuce, by wszystkie te wysokie piękności ogarnąć; po paru tysiącach lat jednakże nie chybią one efektu. Drudzy odmawiają symfonji poprostu wszelkiej wartości artystycznej... Trzecia, bardzo mała partja stoi pośrodku, przyznaje symfonji pewne zalety, wyznaje natomiast, że wątek nieraz jest zupełnie zrywany, że nieskończona jej długotrwałość męczy nawet znawców, a zwykłemu amatorowi staje się nieznośna. Jeśli Beethoven dalej kroczyć będzie po tej drodze, to się to źle skończy dla niego i dla publiczności“... Jeden tylko człowiek nie miał wątpliwości, nie wahał się ani przez chwilę: sam twórca. Propozycje dokonania zmian odrzucił z oburzeniem. Gdy mu wydawcy Breitkopf i Härtel zwrócili manuskrypt zaproponowanej przez niego do wydania Eroiki, a publikowana przez nich „Allgemeine Musikalische Zeitung“ pisała o „zbyt wielu dziwactwach i jaskrawościach“ tej symfonji, on odpisał im w spokojnem poczuciu swej nieśmiertelnej racji: „...Słyszę, że w gazecie rzucono się tak na symfonję, którą panom posłałem, a którą mi zwróciliście; nie czytałem tego zaiste. Jeśli panowie myślicie, że mi zaszkodzicie w ten sposób, mylicie się. Raczej swoją gazetę przez takie rzeczy wprowadzacie w ujemne światło, tem bardziej, iż nie taiłem tego wcale, że mi tę symfonję razem z innemi kompozycjami odesłaliście“. Nie mogła go już zmącić żadna postronna opinja. Tłum gustów i krytykujących zdań pozostawał za nim wtyle, ciemną masą gubił się gdzieś na horyzoncie, a samotnik już nawet