Strona:Przybłęda Boży.djvu/149

Ta strona została przepisana.

arpeggio, wściekłe „attacca“ gruchnęło jak zgrzytliwy krzyk przebudzenia. Przerażający alarm! Niepokój — biegi — cienie przemykające — popłoch — zmącenie i rozpętanie mocy drzemiących. Bóg doświadcza swych najbliższych, dając im wiele oczu, uszy rozliczne, sieć nerwów przeczulonych, powonienie jak intuicję i potężną trąbę archanielską za usta wszechmowne. Chłoną oto miljardy zmyłów, otwarte zewsząd na wszechświat pory jednego człowieka — i w taki moment Sonaty objawionej rozegrzmi się w trąby dźwięk-mowa, od której cierpnie skóra. Gradem sieje po sercach, ulewą siecze wszystkie dusze nieobronne. Z nieprzeczuwanych szczelin wysyczają się wężyki płomienne, splatają w jeden fajerwerk, co jest sumień porachowaniem. chłoszczącem jak bicz. Powietrze na płaty cięte ostrzem świstu, zwiera się jękiem w zdyszane obłoki. Niema takich burz na morzu, niema takich piorunów bijących w zamarłą turnię, niema takiej Charybdy ani podmorskich wrzących prądów ni gór lodowych ni stupiętrowej w pianie katarakty, — jak ono tasowanie duchowych pokładów, na proch mielenie ko8ci grzesznych!
Aż wściekłe Presto runie dwojgiem półnut akordowych i bluźnie zawieruchą w powietrzu przytłoczonem, ściemnionem od chmur, ciężko zniżonych nad nami. Wypychają się jedne przez drugie namiętne szarpania, ostateczne skurcze wysilone, a przez nie, jak poprzez ścianę błysk ognia żywego, chluśnie, to tu, to tam, to tu — zew jakowyś (one pobudki: c-f, na stulecie naprzód przewidujące cwał pędzących Walkiryj...) i jak ewangeliczny deszcz gwiazd spada potopem szumnych meteorów.
Walka wygrana w całej wspaniałości przez to samo, że była podjęta czołem wielkiem, otwarłem, mężnem, czołem bez zmazy.