mat. Czterokrotne wystukiwania smyczków wracają w rejestrach wysokich, to w basie zamroczonym. Potem rosną ku górze przejrzyste drabiny, jedna, druga, trzecia, budowane z mięsistych tonów dętego drzewa. I wystrzelają wgórę kilkakrotne strumienie rzęsistego śmiechu, wszystko się ucisza i robi się miejsce dla obojowej pieśni wesoło-tęsknej, cudownie zmatowanej, która dominować będzie do końca. Po niej wypływa owa niewinnie prosta, nieodparcie wymowna fraza skrzypcowa, jak w odbiciu ciemnego stawu leśnego powtórzona przez kontrabasy, ta fraza, której powrót każdy witany jest biciem serca. I dopiero teraz, z wdzięcznym popisem lekkich pasaży, wyfrunął trzepot skrzypiec solowych i jak połysk drogocennej muszli przewiał, by włączyć się w tok powszechnego porządku. Poszczególne tematy przechodzą z rąk różanych do rąk ciemnych, z ust spalonych wiatrem spijają je usta dziewicze, a cała pełnia orkiestry, jak wzdęty garb fali, niesie na szczycie błyskający w słońcu grzebień piany nieskalanej: głos skrzypiec solisty. Smyczki znów przyniosą pieśń zmatowaną i wesoło-tęskną, poto tylko, by ją fagot żałośnie mógł powtórzyć w minorowem zesmutnieniu. Rozigranie przebiera miarę, rosnąc w fantastyczną feerję, która przesila się w powtórzeniu pierwszego tematu fortissimo. A jeszcze później nagle dech zapiera ów czterokrotny wystuk skrzypcowy na nucie a, któremu w niesamowitej tajemniczości odpowiada odgłębne b kontrabasów! Część pierwsza kończy się pięknemi reminiscencjami obu głównych tematów, pochwyconych nakoniec w mocny bukiet kończącego crescenda.
Larghetto, obniżone do sklepionej tonacji g-dur, jest półzmroczne, płynie miękkie i sennie zawoalowane, jak niedobierane słowa, których dzwonne brzmienie, idące w przestrzeń, ocieka ciszą i ukojem. Pierwszą pieśń niosą kolejno smyczki, waltornie z klarnetami,
Strona:Przybłęda Boży.djvu/159
Ta strona została skorygowana.