krzyknąłem: jeszcze raz! — nie zdarzyło im się jeszcze nic podobnego; publiczność okazała przytem swoje ukontentowanie...“ A prasa? Prasa milczała. Nie odważyła się na pochwały ani sądy ani krytykę. Beethoven był zgryziony, rozczarowany. Koncertem tym zraził sobie całą orkiestrę. Z powodu długości programu część słuchaczy zaczęła się rozchodzić w czasie drugiej części.
Jeszcze pod znakiem roku 1808 stoi niezmącona, w uśmiechach skąpana Sonata Wiolonczelowa (op. 69), obszerna, epicznie rozlewna, poważna w swej pogodzie dostałej; pozbawiona powolnej części, rozsiewa słoneczność minionych przezwyciężeń. Dopełniają dorobku tego roku Dwa Tria (op. 70), forma zaniedbana od lat kilkunastu, na fortepian, skrzypce i wiolonczelę. Niepodobne są do siebie. Pierwsze (d-dur) wyszło wprost z najgłębszych pokładów ducha, jest przesycone najlepszą jaźnią poety, jest kością z kości Beethovena. Jest to bogata wędrówka po starych krużgankach jego krwi, gdzie stuka życie,
gdzie są kuźnie bólu i wielkie warsztaty przetapiania uczuć. Upiorne Largo assai jest osią niesamowitą, w cichym a nieprzestannym obrocie owianą cieniami, które są resztką ludzi żywych niegdyś, a może przeczuciami ludzi przyszłych. Ciężar ulatnia się i rozpyla dopiera w radosnem rozświetleniu końcowej części, rażącej oczy barwną igraszką promieni. Drugie Trio (es-dur) nie sięga daleko, nie kusi się o zdobycze, jest przystrojone i zwraca na siebie uwagę, jest rumiane, szczęśliwe, wypoczęte i ma czyste sumienie.
Ignacy Gleichenstein, młody arystokrata wiedeński, w owych latach opiekuje się Beethovenem z bezinteresownością najbliższego przyjaciela, z czułem uczuciem rodzonego brata. Jest jego towarzyszem, opiekunem, niańką; dba o to, by w gospodarstwie przyja-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/181
Ta strona została przepisana.