Strona:Przybłęda Boży.djvu/186

Ta strona została przepisana.

inne. Weszliśmy w inne myślenie, które jest chłonięciem. Rozumiemy natychmiast całe znaczenie podanego na otwartej dłoni pierwszego tematu; rozumiemy drugi, w mollowem stłumieniu wywabiony przez smyczki wśród staccatowych synkop, natychmiast durowo powtórzony w ciemnem legacie fagotn; rozumiemy trzeci temat, nie temat, lecz istotę z woni, piany i puchu, która wyłoniła się cicho z warstw tonów nic nie winnych, która lada chwila zwietrzeje i uleci, a nie jest śpiewem, lecz formą miękkości, czarą krwi zalęknionej. I jeszcze czwarty, wydzwoniony przez fortepian lękliwy strzęp romansu z dawnych czasów, kurancik dobrego zegara w ciemnej starej komnacie, szorstko urwany nagłem rozwarciem drzwi na pełne światło tutti, powtarzającego drugi motyw z twardą siłą marsza. I lekko grożące falowania pasażowe i różowe stopniowania i fletowe łyskania bez cienia pogrzmotów i ryte w kamieniu chromatyki smyczków, idących w zawody z wielmożną klawjaturą, i ów oddech wszelki tamujący nawrót motywu trzeciego — i raz (fortepian) i drugi raz (klarnet) i jeszcze (obój), w lśnieniu i obrotach zawsze innych, — by mógł podjąć go fortepian i wynieść na najwyższy szczyt diminuenda, w niepokalanie ścichających arpedżjach, trzymanych palcami aniołów. Ukojenie czyni się takie, że stwarza cichość, w której przemawia Bóg. I dalej przelewają się tony, których z jednej tej części Koncertu starczyłoby na dzieło jednego bujnego żywota. Kształtom odjęta jest wszelka konkretność, formy wyjęte są z ciała, rozpowite z materji, nieogarnięte i niedotykalne. A jednak tuż nad tobą mówią wyraźnym szeptem, który nie może być fałszywie pojęty, a tylko może być nieposłyszany. To też dusza leży nieruchomie, jak pojednany ze wszystkiem umarły, kiedy fortepian raz jeszcze z palcem na ustach, stąpając zwiewnemi krokami eterycznych