Strona:Przybłęda Boży.djvu/189

Ta strona została przepisana.

dok. Ulicami ciągnęły kolumny cofającej się armji, z oczodołów pobitych żołnierzy ziało widmo strachu. Łańcuchy wozów z rannymi raziły oczy bielą opatrunków. Dalekie burze mroziły krew: to mur napoleońskiej artylerji zbliżał się z nieubłaganiem, jak przypływ oceanu.
O wyjeździe na wieś mowy niema. Trzeba trwać w piekle potarganych nerwów, w orkanie gromów oblężniczych, w kotłowisku potwornych lęków i w jęku poszarpanych ludzi. Dnia 11 maja pierwsze kartacze poczęły trzaskać w mieście. Armja francuska gotowała się do szturmu. Straszny swąd wlókł się ulicami, upiorny amalgamat krwi, kloak, prochu i trupów. Każdy krok może być krokiem w śmierć. Trwoga czai się za węgłami, spływa niewidzialna z serc oniemiałych dzwonów. W nocy mniema się słyszeć rżenie końskich szkieletów.
Beethoven, całkowicie wytrącony z toku pracy, zbyt niepewnie czuł się w swoim domu. Dzielnica jego leży w promieniu obstrzału. Przeniósł się więc do domu brata i dzień i noc spędza w piwnicy, z głową zagrzebaną w poduszkach. Huk ognia, nieustanne łomoty bombardujących dział mącą mu zmysły.
Nazajutrz, 12 maja, naddunajska stolica kapituluje. Grenadjerzy, artylerja, jazda, sztaby i tabory wkraczają do przerażonego miasta. Sam Cesarz Franków, niedoszły bohater Eroiki, osiada w pałacu w Schönbrunn.
Skołataną ludność poczynają uciskać ciężary kontrybucji wojennej. Przyznana dekretem trzech magnatów pensja stopniała niemal do fikcji: Kinski nic nie płacił, a reszta sum zmalała wskutek spadku austryjackiego pieniądza. Beethoven walczy z niedostatkiem. Robota zawisła na kołku; dwuczęściowej Sonatiny (op. 79) i kilku pieśni nie można przecież uważać za dzieła dotrzymujące ogólnego kroku. Pieśni