niu roli półboga wobec tłumów, przeciw tej dumie dobrze wyreżyserowanej, która umiała zarazem zginać się w kabłąk ukłonu w obliczu korony, trzosa lub tytułu.
Wrażliwość artystyczna nieomylnie odsłoniła Beethovenowi wgląd we wszystkie walory Egmonta, pierwszej części Fausta, w liryczne wiersze, dramaty i powieści Olimpijczyka. Czuł się wobec nich zgodny i posłuszny. Ale nie widział harmonji tego wszystkiego z człowiekiem, jego gestów zewnętrznych z wewnętrznemi. Coś mu się tam wydawało skrzywieniem, zablagowaniem, pięknym tynkiem. Żadnem włóknem nie czuł rysów tej mądrej twarzy, która wyzbyta burz, ponad wiatrami spokojnie stała, w państwie swej klasycznej, już niezmiennej, boskiej zaiste i przepysznie bogatej, a tak niewypowiedzianie młodzieńczej i długiej starości. Beethoven w śpichlerzu swoich władz poznawczych nie posiadał narzędzia do pogodzenia tylu składników w syntezę, która tam pod tem pięknem czołem już dokonała ślubów niepojętych — widzenia z domysłem, woli z czuciem, żaru z zimną dostałością.
A zaś Goethe zbyt gładki miał instynkt zewnętrznej także harmonji, zrównoważonego idealnie piękna, by nie syknąć nieraz na twarde słowa lub nieciosane maniery muzyka, którego istotę także przecież czuł pod tą nawłoką: „Beethovena poznałem w Cieplicach. Talent jego wprawił mnie w zdumienie; wszelako jest on osobistością zgoła nieposkromioną, która wprawdzie nie bez racji widzi świat pogardy godnym, ale go przecież tem samem nie czyni ani dla siebie ani dla innych bogatszym w rozkosze. Wiele wprawdzie wybaczyć mu i bardzo go żałować należy, że opuszcza go słuch, co muzycznej części jego istoty mniej może szkodzi niż towarzyskiej. Tak i bez tego lakoniczny z natury, teraz staje się nim podwójnie wskutek tego braku.“
Strona:Przybłęda Boży.djvu/214
Ta strona została przepisana.