Strona:Przybłęda Boży.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Gdybyż o jedną odwagę chodziło Na odwagę umiał zdobywać się bez trudu. Ale — taki krok — czy nie byłby grzechem? — Wiedział dobrze, z jakich sfer towarzyskich wyrosła Teresa. Wiedział, jakie brzemię światowych obowiązków musiałby wziąć na siebie, wchodząc w te sfery. Wiedział o nieprzejednanem stanowisku arystokratycznej matki. Ha, Brunswickowie, w prostej linji od Henryka Lwa... Wiedział, że miał przed sobą symfonje, sonaty i kwartety — cóżby się z tem stało...? Wiedział jeszcze więcej: że jest — powiedzmy szczerze — nędzarzem, muzykiem bez posady i bez ustalonych dochodów, mieszczańską odroślą bez nazwiska (przecież to małe „van“ nie oznacza nawet chudopachołkowego szlachectwa). Wiedział, że byłoby to przykuciem najcudniejszej kobiety do łoża człowieka, który zdziwaczał w swoim świecie, schorował się i ogłuchł. Ha ha, piękny obraz: ukochana, która słowo miłości do ucha ma krzyczeć kalece — krzyczeć!
Walczył okropnie w myślach swoich i notatniku. Nie! Zbrodni popełniać nie wolno. Niech to uczucie stoi tam, gdzie jego miejsce: między planetami. Niech nie będzie poniżone w doczesnym związku. Niech krwawi w niespełnieniu i zdobędzie wieczności stygmaty. Niech Kochanka będzie Nieśmiertelna.
I nie odwlekać! Nie wystawiać obojga na długą mękę słabości, nie dopuszczać kompromisu pod kłamaną powłoką wzajemnego uszczęśliwienia. Twardą decyzję wcielić samemu i zaraz. Wyrzec się. Do wszystkich rezygnacyj życia hojnym gestem heroizmu dorzucić jeszcze jedną, może wreszcie ostatnią.
„Uległość, pokorna uległość wobec losu! — Nie wolno ci być człowiekiem, dla siebie nie wolno, tylko dla drugich, dla ciebie niema już szczęścia, jeno w tobie samym, w twojej sztuce. — O Boże, daj siły, bym