Sam pozostaje. Sam, ale z Kochanką, która jest Nieśmiertelna. Ale rozrośnięty, wywyższony, o jeszcze jedną dojrzałą, własnowolną, pełną ofiarę większy.
Obrazem roku 1812, kiedy to w zenicie stał jego Czas Miłości, jest jeszcze Symfonja Ósma {f-dur, op. 93). Zbudowana według zasad z przed ćwierćwiecza, jakby za dawnych dobrych czasów. Ani „rozwlekła“, ani „ponura“, ani „pełna powtarzań bez końca“. Lekka, dowcipna i przejrzysta w całej swej rozciągłości. Tworzy okres w sobie zamknięty, wyspę między Siódmą a Dziewiątą, między Koncertem es-dur a ostatniemi kwartetami.
Jaki to był ten rok pamiętny? Mimo dokuczliwej kuracji najjaśniejszy, mimo bólu wspaniały. Pod nieba krzyczący, na śmierć zasmucony. Streszczenie całego życia. Lekki odblask jego jaśnieje w dobrze zrobionej i żywej Sonacie op. 96 na fortepian i skrzypce, opracowanej na zamówienie arcyksięcia Rudolfa. W Symfonji Ósmej zgromadziły się wszystkie tęcze tego roku, wszystkie okrzyki, śmiechy, przekomarzania, swawole i rojenia. Zanurzone w morzu słońca i nagle wyjęte na świat, kapią światłem i ociekają szczęściem. Nieskomplikowane, młode i męskie f-dur panuje w pierwszej, trzeciej i czwartej części, a tylko druga, prócz f-durowego Trio, podnosi się do otwartego, świetlistego b-dur. Cała ta kaskada humoru przypomina człowieka, który w nasłuchującem gronie opowiada wesołe facecje, żarty i banialuki: sam udający powagę, do rozpuku rozśmiesza zachwycone otoczenie.
Już takiej nie będzie nigdy. Tu złożona została na zawsze suma wesołych drwin z położoną niej świetlaną pieczęcią trwałości.
Strona:Przybłęda Boży.djvu/230
Ta strona została przepisana.