oka, w dzień i w noc przeraźliwie czujny, by mocne sztaby mądrości, by kraty woli wytrzymały.
Więc to, co było dojrzałe, nie mogło wpłynąć w formy symfoniczne, bo pociągnęłoby za sobą całą resztę, jeszcze przecież — na Boga! — nie gotową, jeszcze nie wytopioną dobrze, dziką i niszczycielską! Dlatego Sonata b-dur przybrała kształt fortepianu i tak go przepełniła, tak rozsadziła jego skalę i tak napięła struny, że dziw, iż w pewnej chwili nie pękły w dysonansie śmiertelnej rozpaczy.
Otwiera ją fanfara dwukrotna, nie do boju, lecz na zbawienie. Całe Allegro wieści, że tu walki niema żadnej, że tu już niema o co pasować się, bo wszelkie borykanie zostało daleko. Są tu wszystkie namiętności i cała potęga, ale zawarte mocno. Z walk niewiarogodnych są poznoszone tu wszystkie sztandary, w strzępach i w chwałach — stoją w szeregach, demoniczny tworzą szpaler i łopoczą swój raport. Myśląca pamięć tworzy tu powietrze, w którem ta legenda żyje. A w całym tym harcie, w bronzie słońcami spalonego ciała — uczucie ma miękkość najsłodziej miłującej niewiasty. W święto takiego triumfu nie wpada łoskotny werbel tympanów; kończy je ciche prześwietlenie, zamknięte rozgłośnem unisonem.
Najpiękniejsze Scherzo fortepianowe, co teraz wpada prędkim tematem, niesie całe grono niespodzianek, z b-dur omracza się woalem b-mollu, by wpłynąć w des-dur. Presto na chwilę przedziera się buńczucznym śmiechem, by ustąpić znów miejsca tematowi pierwszemu, który wije się przez zdumiewające zwroty tonacyjne, aż skończy na przyśpieszonych oktawach h — h przemienia się w b — dwa razy wychyli się senne przypomnienie tematu i uśnie na nierozwiązanym akordzie kwartowo-sekstowym: jak zda-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/256
Ta strona została przepisana.