czony od atramentu rozwodnionego żałością, co na stronicę upadła znienacka, wbrew zaciśniętemu bohatersko sercu młodemu. Niejedno niedyskretne słowo wykreślone starannie, doszczętnie, bo ma być ukryte nawet przed okiem własnej świadomości. I naraz, po wielu, wielu kartach tęsknych, wesołych i rozpaczliwych, po tysiącu twierdzeń aforystycznych i drugim tysiącu pytań, na które odpowiedzi być nie może, — naraz litery stają się większe, bardziej szczegółowe, wypisane.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Pewnego dnia zimowego, dnia 24 stycznia roku 1816, sławny pianista, kompozytor i dyrygent zjawił się z małym swoim bratankiem w instytucie pana Giannatasio del Rio. Fakt ów, dla rodziny, skromnej, mieszczańskiej, ale muzykalnej rodziny znamienny, panna Fanny notuje w pamiętniku.
„To, czego pragnęłam tak często daremnie, aby Beethoven przyszedł do nas, to się stało. Ni śladu dziecinnego zakłopotania u mnie. — Nie umiem opisać,
jak to miło w taki właśnie sposób nawiązać znajomość z kimś, kogo tak głęboko czczę jako artystę, a jako człowieka szanuję. Młodzieniec, który przyszedł z nim, rzekł do Nanny: „Beethoven często będzie teraz u państwa bywał“, — jakgdyby wiedział, jak bardzo pragnęliśmy tego“.
Od tego dnia przychodzi prawie codziennie. Spędza całe wieczory przy naszym okrągłym stole, a Nanny i ja wpatrzone jesteśmy, jak w tęczę, w jego mądre i dobre oczy, w czoło ogromne, skaliste. Nie gra nigdy. Mówi czasem, a każde słowo świadczy o kryształowej duszy. A często milczy, chmurny, i może o swoich uszach bolesnych wówczas myśli. Podziw, podziw bez granic i cześć najwyższa, kiedy jestem przy nim. Coraz wyraźniej czuję, jak bliskim staje