Strona:Przybłęda Boży.djvu/272

Ta strona została przepisana.

„Moje natomiast uczucia są dla mnie jasne — i trudno jest niezmiernie opierać się im, tem trudniej, że za nic mam życie bez miłości. Jest to potrzeba miłości, żywe pragnienie znalezienia przedmiotu, któryby dzielił me uczucia, uszczęśliwiający uszczęśliwiony. A że życzenie to przy poznaniu takiego człowieka jak Beethoven musi się obudzić, to jest rzecz naturalna; dlatego nie uważam siebie za tak bardzo godną potępienia. Rozum potem oczywiście usunięty jest nieco w cień, ale niezawsze. Uczucie zbyt jest potężne, aby nie miało stłumić go niekiedy.“
Mija tydzień po tygodniu. Czasem mam wrażenie, że zmądrzałam, a po chwili o tem wątpię sama. Wczoraj taką niedorzeczną myśl zapisałam w pamiętniku: „Gdybym się stroić mogła, żeby się komuś spodobać, byłoby to już zupełnie coś innego. Ale tego kogoś niema dla mnie na tym świecie. — Znam dobrze takiego, któremubym bardzo, bardzo podobać się chciała, lecz dla tego kogoś ja nie jestem na świecie, przynajmniej nie w tym sensie...“
Jaka ja w tym pamiętniku jestem nielitośnie, przeraźliwie szczera!
Dnia 5 grudnia: „Prawdopodobnie utracimy go.“
Ile w tem słowie mieści się skargi, ile cichego żegnania! Jak w Sonacie „Les Adieux“. Tylko, że Andante espressivo,, ta „Nieobecność“, nie będzie, jak tu, nadzieją podmalowana, ale brzmieć będzie do końca, bez końca. Ta jest różnica. Nie przyjdzie burzliwy, z serca krzyczący hymn „Le Retour“. Moja sonata urwie się u drugiej części. Nie będzie już sonatą, będzie prostą, cichą balladą serca, co na szlaku jego drogi legło i teraz jest samo. Ta jest różnica.
„Gdyby mi tylko nadzieja została, że go jeszcze ujrzę — albo przynajmniej... świadomość, że jemu jest dobrze! Ale niech będzie tak, jak chce Bóg: wewnętrznie będzie dla amie zawsze tem, czem jest.“