Strona:Przybłęda Boży.djvu/282

Ta strona została przepisana.

Nadeszła teraz chwila, kiedy miała narodzić się Pieśń nad Pieśniami, królewska. Była katedra, ale bez ołtarza i ku górze otwarta w niewiadomą jeszcze przestrzeń. Zbudził się dzień na budowę absydy, ale robotnik wahał się. Leżały głazy obciosane, że tylko się imać. Ale ręce muszą być czyste. Ale usta muszą wypluć, co jest brzydkie. Odtrącone musi być, co nie jest na wysokości. I w godzinie rozkrzyżowania w poziomym pyle układa się rachunek żywota. Wszystkie ciężary zbiegły się i gniotą podwójnie i za chwilę uduszą na zawsze. Siły odbiegły, wiara zwietrzała, poniosły ją małe powiewy. Nic nie zostało, tylko jeden człowiek, co w tej okropnej godzinie nic nie wie, w nic nie wierzy, a przerażonem okiem ogląda strachy piekła.
Poeci naszych czasów, spisujcie dzieje wielkich żywotów! Poniechajcie strof o swoich nieciekawych bólach i dolegliwościach. Nikogo to nie obchodzi. Wszedłszy istotnie w siebie, rozszerzcie wasz krąg! Przyjrzyjcie się tym, którzy do nas posłani byli jako płonące przykłady. Niema nic na ziemi większego. Znajdziecie tyle niespodzianek, cudowniejszych nad wasze fabuły. Wejdźcie tam odważnie i nie folgujcie po lada odkryciu. Piszcie pamiętniki tych mężów. Na ich twarzy ciemnych zegarach odczytujcie sekundy i godziny. Bądźcie mali, służąc. Tak się krok za krokiem zdobywa kraj, który nazywa się wielkość. Bądźcie rzeźbiarzami pomników, bo pomników jest za mało. Chcemy mieć przed czem chylić głowę. Chcemy