świętości, kaplic, sakramentów. Chcemy odwrotu z nikczemnego czasu. —
Teraz nadeszła epoka uświęcenia. Jest godzina Ogrójca, którą ma każdy, tem cięższą, im większy. Noc urasta i jakby nic nie było poza nią.
Pogniły drogowskazy, zgasły we łzach latarnie. W momencie poprzedzającym największą decyzję człowiek jest opuszczony, najbiedniejszy i słowa wyjąkać nie może.
Bije się w pierś, ale to nie pomaga. Sumuje wszystkie cienie i jest ich nad siły wiele. Wszyscy ludzie zostali za nim, daleko są przyjaciele i śpią. Szuka czegoś, coby moc dało. Nic. Echa nawet. Żaden głaz nie daje rezonansu.
Żywe stoją tylko wszystkie słabości, klęski, kompromisy. Wieńcem groźnym otoczyły go całego życia gniewy, podejrzenia, krzywdy, złości, krzywizny. I największy grzech: Bitwa pod Vittorią, jedyna wielka klęska, nie symfonja, lecz bękart. Zanim w grobie niepamiętnej pogardy nie będzie zamknięta, na nic większe myśli.
Osunął się tak nisko, że do niewielkiego kamienia jest podobny. Cóż mam czynić, Boże, co czynić? Z ust wyrzuciłem wszelką nieprawość. Co jeszcze? Ręce Ci oddaję, a Ty je obmyj i namaść. Co jeszcze? Oczy moje widziały sławę, teraz je opuściłem. Mam je oddać? Weź. Mam byt ślepy? Odtąd nazewnątrz będą obrócone. Ramię mnie gorszyło — odrąb je. Tylko jedno mi ostaw, na zapisanie ostatniej karty, co jeszcze jest biała. Oczy bolą — lekarz troskliwie ochraniać je radzi, „bo inaczej mało już nut napiszę“. Bach był ślepy, Händel był ślepy. Oko mnie gorszyło — wyłupię, gdy każesz. Ucho mnie...
Jezus Marja!! Nie wiedziałem ja tego, że za wszystkich uszu miljony ja jeden mam cierpieć? Że moje ucho, na szalach położone, wszystkie inne razem ze-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/283
Ta strona została przepisana.