zgłoska i dźwięk miały dokoła siebie, każde zosobna, swoją lisią czapę z szumu, mgły i ciszy, jak na niepogodę. Często w tym gwarze nieprzestannym nie wiedziałem: mówi ktoś do mnie, czy ja myślę — odróżnić nie umiałem własnej myśli od cudzego słowa. Wszystko poza mną stało się mętne, jak zmieszana patykiem przejrzystość spokojnego akwarjum. Siedlisko moich myśli, widziałem, jest nawylot przeźroczyste i każdy je widzi, każdy może w niem gospodarować.
Teraz nie mam nawet wspomnień. Gdybym nagle odzyskał uszy i słyszał wszystko tak ostro, głośno, jaskrawie — ponobym je oddał drugi raz. Widzisz: już nie słyszę.
I jestem teraz spokojny. Jestem gotów. Co mnie może spotkać? Co mnie może odwieść? Co zatrwożyć?
Tak najciemniejszą noc życia przeleżał rozkrzyżowany i potem krwi[1] obmył się cały. Wstał i rozejrzał się za materjałami do Mszy, która miała wyrazić jego religję i wysoką hermą naznaczyć jego drogę do Boga. Mógł napisać Mszę w pół roku i wręczyć ją kardynałowi-uczniowi. Ale tu nie rosła Msza pierwsza lepsza. To miało być nabożeństwo człowieka oczyszczonego. I prawdziwie: skoro na moment oczy zamykał, by ujrzeć bezmiar tego, co się ku niej zbiegło, czuł dreszcz i oczy musiał otwierać coprędzej. Zaczął z bardzo daleka. „Sokrates i Jezus byli mi wzorami“. Na kolanach pono Mszę pisał, tak, jak tworzył ów błogosławiony malarz nadworny Czystej Dziewicy. Pięt lat przechodzi nad tem dziełem.
Zaczął od pracowitego wniknięcia w tekst katolickiej mszy. Kazał sobie cały mszał przetłumaczyć na niemczyznę i dokładnie oznaczyć metrykę łacińskich
- ↑ Błąd w druku; korekta na podstawie wydania Polskiego Wydawnictwa Muzycznego z 1970 r.