Strona:Przybłęda Boży.djvu/291

Ta strona została przepisana.

rozbawionem okiem powiódł po obecnych, zakolebał się w szyderstwie i parsknął:
— „Jeszcze czego?! Tak nie wygląda Beethoven! Przybłęda jesteś!!“
Cud się stał, że Beethoven posłyszał te słowa: na jedno mgnienie któryś z bogów otworzył wrota słuchu, by weszło w niego to jedno słowo. I cicho się uśmiechnął i przytwierdzając, głową skinął.
Potem go wepchnięto do smrodliwej komórki, za kraty.
Przybłęda!! Czy ten, który to rzekł, wiedział, co mówi? Panie, odpuść mu. Czy wiedział, jak trafnie określił mnie całego? — Tak! Jak to nasienie lasów nieznanych — przybłędne. Tak! Jak ta gwiazda błąkająca się między sferami, miejsca swego znaleźć nie mogąc. Gdzie moja ojczyzna? Gdzie kamień mój, na którym głowębym położył? Przybysz z niewiadomego kraju, co nie sieje i nie zbiera. Ptak. Chmura. Duch, który idzie, kędy chce. Boży Przybłęda.
O ludzie! Gdyby wiedział z was który, jaki ten wasz przybłęda w łachmanach, pijany, głuchy, nieżyjący... O ludzie! Możebyście z kolców długich włożyli mu wianek na skroń, laur olimpijski, nakryli szmatą z świeżej krwi, pałkę błazeńską za berło wepchnęli w dłoń — bo macie go teraz, o ludzie, macie, żywego, za kratą i ryglem! — i zakrzyknęli na całą waszą ziemię: Oto Człowiek...!
(Do północy tak przeleżał na barłogu wyrzutków — potem go poznano — i nazajutrz wysoki pan burmistrz sam przyszedł, osobiście przeprosił — i galowym ekwipażem magistrackim do domu odesłał.)

Tryptyk, zamykający poczet trzydziestudwóch sonat fortepianowych. króluje om grupą samotnego trójszczytu, jak straż Trzech Koron nad Pieninami. W rok