po Sonacie „für das Hammerklavier“, która miała być jego „największą“, już pisze nową — i okazało się, że za spadzistym szczytem tamtej są nowe, jeszcze może bliższe niebiosom. I po zdobyciu ich dopiero widać, jak wiele jeszcze przeszłości ciąży na Sonacie b-dur, której znamieniem i zarazem granicą jest połączenie dwóch światów, tradycyjnej sonaty z nową jej formą, prawie w niczem z tamtą niezłączoną.
Żywy i subtelny, beztroski temat e-durowy początkowego Vivace Sonaty op. 109 po dziewięciu taktach bezpośrednio ustępuje drugiemu; arpedżjowany akord h-dur wyzwala powagę Adagio espressivo, jakąś niepojęcie dośrodkowo uśmiechniętą powagę wielkiej wiedzy. Te dwa antypodyczne tematy pojawiają się na zmianę wilkiemi okresami, aż trysną w mocno uwydatnionem Prestissimo, w którem zamiast walki jest anielski wyścig dwu tematów, siły z zadumaniem, które raz jakoby górę bierze w refleksyjnem pianissimo; ale repryza zjawia się z nowym pędem i w ostrym nurcie porywa wszystko. Trzy staccatowe akordy — i przez szeroko rozwartą czarną bramę — po krótkiem napięciu — weszła cichym krokiem pieśń Andante, temat dla pięciu warjacyj, taka prosta, taka jednoznaczna w swem boskiem wyrównaniu, coś z piosenki, coś z chorału, symetrycznie ujęta w dwie grupy po osiem taktów. Teraz wiedzą wszyscy, że wiele rzeczy jest zamkniętych na zawsze i że kolorowa mnogość zbawiona jest w jednolitej gamie tonów złotej czerwieni, jak w obrazie tycjanowym. Idą warjacje jak meandryczny fryz; a jednak w tym przepychu drobnoustrojowego mistrzostwa niesposób nie wyróżnić świętości pierwszej warjacji, pomysłowości czwartej (gdzie bas powtarza słowo w słowo jakby rotę przysięgi) i potwierdzenia piątej, która wybujała w szerokie fugato w ciemnej kanwie basowych trelów. Rozwijała się — wślad za jej arjergardą idzie w nie-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/292
Ta strona została przepisana.