Strona:Przybłęda Boży.djvu/302

Ta strona została przepisana.

szturm przypuszczają wszystkie potęgi niepokoju i zamieszki. Słychać je w ciosach kotłów i tłumionych zawołaniach trąb. Niema być pokoju na ziemi, dość jest mocy tych, które nań dybią. I na człowieka nastają straszliwe pokusy, te wszystkie, którym się oparł tyle razy, próbują jeszcze raz w rozpaczliwie wzmożonym ataku. I nadchodzi chwila ugięcia się, chwila strasznego bożego zlęknienia, czy tylko hartu starczy i łaski... Chór go wspomaga tłumnem Miserere zgonionej rozpaczy. Walka jest długa. Po tamtej stronie wszystko co śmiertelne, tu jeden nieustraszony, obronny tylko swą potężną czystością. Stoi w całej mocy swej kalokagatji, już wiemy, że przetrwa. Już przetrwał. Chrystus, który do piekieł zstąpił i świat męki, zgrzytu i niepokoju przepełnił sobą. Już chór jak sygnał wiktorji, jak fanfarę zwycięską fortissimo powtarza Agnus Dei. Wrogie głosy już są dalekie i bezsilne. Wrzenie zamiera w głuchych, cichuteńkich stukaniach tympanów. Z tego spokoju wysącza się nowa, już pewna i oczyszczona modlitwa Dona nobis pacem: daj nam na wieki ten pokój, który mamy w sobie, wyrąbany i wystrzeżony. Słup modlitewnej ofiary idzie już najprościej wgórę, już wiatrów niema żadnych — jeszcze jedno ściszenie — i w sześciu taktach błyskawicznie potęguje się ostatni, wolny i wielki krzyk modlitwy, radosnej modlitwy, która zwyciężyła!!
Tak kończy się Wielka Msza, Solenna, modlitwa, jakiej nie znano i jaką przedtem nie modlił się nikt.

Msza Solenna jest górą, której ogrom urósł jeszcze przez naszą od niej stuletnią odległość. Stoimy u jej stóp, a o przekroczeniu stromych ścian marzyć nie możemy. Szczęśliwy, kto ma dobre oczy i sylwetę jej w całości ogarnąć potrafi. Ale potem trzeba obejść ją dokoła, by ujrzeć stronę przeciwną. I cały