salnych malowidłach zapełniły nią ściany kaplic i katedr i rozświetliły jej blaskiem witraże. Żaden prorok i bóg ładnej religji nie użyźnił tak przestrzeni twórczego ducha ludzkiego. Dłóta tysiączne wkuwały Go w marmur, ręce najlepsze kształtowały w glinie i drzewie, w kamieniu i bronzie. Olbrzymie sale zapełniły się nieskończonemi szeregami ksiąg, których On jest tytułem, fabułą, osnową i końcem. Owiały Go najtwardsze myśli filozofji, otoczyły rytmem przypływu stare epopeje, motają się wkoło Jego stóp wątki dramatów, z puchów najlotniejszych uwiła poduszkę poezja. To było za mało. Pieśń Jego wyszła z wilgotnego mroku stall i refektarzy, hymny wzbiły się pod sklepienia, przez okna wzleciały w przestwory, a jeszcze ich dość zostało w płucach organnych. Osiedliły się w piersiach ludzi, towarzyszą ich dziennym sprawom, zaczynają ich dzień i dzień kończą. Gdziekolwiek dzieje się coś wielkiego, i coś czystego, tam one są blisko.
Te hymny zbiegły się zewsząd na Mszę, na tę mszy Summę, zbiegły się na swoją uroczysto6ć koronacyjną, na solenną intronizację nowej muzyki przed ołtarzem Boga.
Ale panowanie Mszy Uroczystej nie miało ścieśnić się w granicach określonych progami kościołów. Dzieło to zbyt wiele ma trudności i ramy zbyt wielkie, aby mogło zmieścić się w liturgji mszalnej i tworzyć oprawę dla normalnego kultu katolickiego. Rzadko też bywa wykonywane na tle duchownych ceremonjałów. Zdobyło estradę i w salach koncertowych rozbrzmiewa najczęściej[1].
- ↑ Nie w Polsce niestety: nasze filharmonje stronią od największego przy Dziewiątej Symfonji dzieła beethovenowskiego, jakby w obawie katastrofalnego rozbicia się na tym niedostępnym kamieniu probierczym indywidualnego i zespołowego mistrzostwa; a nieraz byłaby sposobność dla ambitnych zrzeszeń wykonywania choćby fragmentarycznego. Nasze instytucje posiadają przecież i orkiestry znakomite i chóry dzielne i sale z organami.