przerobioną uwerturą „Zur Weihe des Hauses“ (op. 124) z uzupełniającym chórem końcowym. Mimo, że bezwątpienia dzierżył pałeczkę bez żadnego związku akustycznego z orkiestrą, wykonanie krótkiej uwertury udało się i zjednało kapelmistrzowi poklask. To też wkrótce potem wyraził chęć kierowania „Fideliem“. Przychodził na próby, nieraz orkiestrę i śpiewaków wprawiając w najwyższe zakłopotanie. Nadszedł dzień próby generalnej.
Zjawia się przed pulpitem, u czoła rzeszy instrumentów. Zdenerwowani muzycy, strojąc i próbując, patrzą z lękiem w jego zmarszczoną twarz. Rozgwar splątanych tonów zlewa się w nieokreślony szum. Na pulpicie bieli się karta partytury. Już wysiłki poszczególne zaczynają kupić się wkoło pałeczki. Tam, gdzie scena, w dziurze światła przemykają blade cienie strojów.
Kurtyna opada cicho. Mistrz wyraźnie stuka w pulpit. Szum przywarował posłuszną ciszą. Nad wszystkiem wzniosła się batuta. W jeden jej magiczny punkt utkwionych sto ócz. Nagłe szarpnięcie pałeczki — grają. Zaczęła się uwertura „Leonora Nr. 4“; czterotaktowe Allegro z mocnych, urwanych unisonów, potem ciche Adagio, znów cztery takty stanowczych ciosów i wypłynięcie na szeroką toń prostej uwertury.
Zatopił się w swojem słowie — orkiestra nie istnieje. Nieraz tam gest wybiegał naprzód lub o pół taktu spóźniał się za tempem, ale własna dyscyplina prowadziła orkiestrę równo i spokojnie, bez dyrygenta.
Zaczął się pierwszy akt. Naturalnie pewności nie mogło być teraz u nikogo, intonacje musiały być chwiejne. Orkiestra mimo dyrygenta omackiem szukała kontaktu ze sceną. Ale dyrygent jest spokojny, on jeden. Wzrokiem wprawnym ślizga się po instrumentach i sięga otwartych ust na scenie. Oczy są
Strona:Przybłęda Boży.djvu/306
Ta strona została przepisana.