Strona:Przybłęda Boży.djvu/307

Ta strona została przepisana.

jego mackami. Uszy odwrócone wgłąb, słyszą tymczasem z przeczystą subtelnością wszystkie drgnienia najprzedziwniejszych strun.
Akt pierwszy dobiegł połowy. Oczy — złuda nie złuda? — w pewnej chwili pochwyciły jakiś nieznaczny ruch niepokoju. Ktoś na kogoś mrugnął znacząco. Nie, to przywidzenie... Nawa dźwięków płynie dalej, mijają się i gonią chmury akordowe, na momenty roztwiera się widok w głąb podziemnych nurtów...
Cóż to! Jakiś dreszcz musnął po łanie i wionął mrozem. Ale próba bieży składnie.
Nagle pochwycił znów zmarszczkę na jakiemś czole, głowa któraś kiwa w szczerym przestrachu, tuż pod pulpitem smyczek zadrży... Wyglądają jak zalęknione dzieci, patrzące w oczy srogiemu ojcu. Co? Z parteru nagle przez parapet nachylił się kapelmistrz Umlauf. Prosi o krótką przerwę. Usuwają się ręce, instrumenty. Wyuczone gesty sceniczne rozpływają się w przypadkowości prywatnych ruchów.
Poco przerwa? Co on mówi do tych śpiewaków? Dlaczego młodziutka Wilhelmina Schroederówna płacze? Dlaczego tylu ich zezuje dziwnie w tę stronę? Czego on chce od śpiewaków?
Znów zaczynamy. Znów zgrzyty widziane okiem. A muzyka tak pełno huczy! A tonu żadnego nie brak, spójrzcie w manuskrypta!
Wreszcie śpiewak jeden w połowie arji nagle ustaje i rozkrzyżowuje ręce. W dole poruszenie w orkiestrze.Nikt już nie gra. Umlauf teraz biega po scenie.
Co to wszystko znaczy?!
W największem zdumieniu Beethoven patrzy na wszystkie strony, wzrokiem żądając wyjaśnienia. Ma uczucie, że jest obcym zwierzęciem, do którego nikt nie śmie podejść. Schindler! Gdzie Schindler? Odwraca sie raptownie i woła Schindlera, który siedzi