Strona:Przybłęda Boży.djvu/317

Ta strona została przepisana.

cie: pogodzenie wszystkiego w ciemnym nurcie Adagia, przeniknięcie balsamem smutku. A potem? Ostatnia część majaczy zaledwie wdali, jak zarysy puszczy w zadymce śnieżnej. Co tam się pomieści, nikt nie wie. Będzie to ostateczna pono formuła bytu, treść życia ujęta w prostą klamrę przypowieści. Orkiestra nie wystarczy sama. Będzie ją trzeba podeprzeć. Organami? Organy zamknęły się w syntezie Mszy Solennej. Chórem — tak, olbrzymim chórem. Będzie to niesłychany cios, wymierzony w obronne mury tradycji: chór w symfonji, tego jeszcze nie było. Ale bez najpiękniejszego instrumentu, bez tego instrumentu jedynego, stworzonego wprost przez Boga, bez głosu ludzkiego — pieśń taka będzie bezsilna. To musi grzmieć zespołem żywych płuc! To musi dać świadectwo prawdziwe: dlaczego nie zginąłem; dlaczego doszedłem bez nikogo, nikogo; dlaczego pokusie w twarz patrzałem i oczu nie spuściłem zwyciężony; dlaczego wszystko ode mnie odejść musiało i zostałem sam, bez bogactwa, bez przyjaciół, bez jednego człowieka, bez niewiasty, bez ucha, bez doczesnych nadziei, bez — radości...?
Nie!! Radość jest tem jednem, tem jedynem, co mi pozostało, zrodzonem przez siłę, która była moim drogowskazem. Radość, która z siły wyszła. Radość dośrodkowa, nic nie mająca wspólnego z wesołością. Radość, nie śmiech. Radość, która jest powagą i celem. Radość, która wyprasza mękę. Ta radość, dla której ogień palący żywe ciało był drobiazgiem niegodnym uwagi. Ta radość, która patrzy wskroś męczeńskiego życia i widzi rzeczy inne. Ta radość, która niebo rozsłania zamkniętej w mroźnej klauzurze zakonnicy. Ta radość, która z pośród nieludzkiego bólu, z ośrodka pośmiewiska i okrwawionych ramion krzyża w ręce Ojca oddaje ducha. Ta radość, która, skoro