Strona:Przybłęda Boży.djvu/321

Ta strona została skorygowana.

instrumentów sama staje się mocnym, dorosłym tematem. Pod naporem wzmagającego się napięcia zrodził się nowy temat, rwący przed siebie jak rzeka, w silnie markowanym rytmie demonicznych szesnastek a-b-a-b-a-b-a, z akcentami na b. Już mdleją nasze serca, już czujemy całą swoją małość, jak przed rzeźbą Michała Anioła.
Niejaką ulgę wprowadza drzewo: flety z klarnetami odważyły się wynieść na światło błogi fragment melodji, miąższu dodają im waltornie, ale już po sześciu taktach pomysł ten utonął w drugim, arytmicznie akcentowanym temacie, który jest dziwną unją otwartości z tajemnicą, siły z sentymentem; staccatowe figury oddolne przyciemniają jego tło ponsowe i zmatowane.
Wyspa płynie po wzburzonych wodach, ciemno podnosi się i zapada, siłą ciężaru walcząc z oceanem. Z opadających schodów crescenda wychodzi na jasne światło nowy motyw: rytmiczne, urywane dwukrotnie fortissimo akordowe, z którego klarnet wyciąga rzewny zaśpiew. Ciche staccata, powtarzane w oktawie basowej, nadają górnym akordom niesamowitego poloru; potem z chybotliwych szesnastek pianissima wynurza się, na tym samym staccatowym rytmie, akord mollowy, sprowadzony wdół i zaraz zreprodukowany durowo. Wielokrotnie powtórzony, rozbiega się w wichrze pasażu, w jakichś nieokreślonych szukaniach dynamicznych, w jakiemś kończeniu, które wpływa w nowe ciosy, maca w mroku, bije o ściany, szuka wyjścia — i je znajduje: w rozłożonym trójdźwięku b-dur gruchnął zew jak sygnał trąby, w mocnych akcentach wybijający się ku górze i w równych skokach unisono spadający, oktawowo powtarza mocne b — pauza — nagłe diminuendo jeszcze jednej rozłożonej oktawy — wszystko zamarło w słuchaniu — i — Boże, Boże! — ciche, durowe, słabe, niewinne i tak biednie