Strona:Przybłęda Boży.djvu/323

Ta strona została przepisana.

drugi, zaraz odbity w klarnetach. Krótkie, skłębione crescendo prowadzi wprost do kulminacji wspaniałego „ff“ zespołu na grzmocie kotłów.
Repryza wkracza w niewidzianym majestacie. Początek Symfonji jeszcze raz się rozgrywa, w fanfarze dokonania. Niema już trwogi — jest rozpacz ostatnia! Jest szalony gest tytanicznego torsu, wijącego się w bólu niezmiernym! Jest straszliwe przesilenie męki w nowy żywioł, przy którym tamten nie był żywotem. Spiętrzenie jeszcze raz rośnie, by waltornia mogła niespodzianie podać durowo przemieniony motyw pierwszego tematu. Coda rozwija się w całym blasku, bogato przekształca melodje w niewyczerpanych odcieniach. Rozpęd przygasa wreszcie w znanem nam już ritardandzie — jeszcze raz w dwóch taktach próbuje poderwać się i podnieść skrzydła — lecz po tym ostatnim wysiłku opada wyczerpany i umiera.
Leży. Z czarnych szczelin równo i zgodnie zalała go fala cicho wibrujących oktaw basowych. Ta sama dwutaktowa chromatyczna figura, narzucająca się i upiora, powraca siedm razy, potem w odmianie jeszcze dwukrotnie — a po niej ślizga się odmierzane, krągłe, metalicznie pełne pianissimo rogów i puzonów: dalekie hasło wiktorji, odwrócony temat naczelny, męski śpiew trąb rycerskich, zew ducha-triumfatora! — drugi raz! — trzeci! — piąty!!
Sprzymierzyły się potęgi — w strachu bezwiednie pochylają się wszystkie karki — jazda szarżująca wali tysiącem kopyt — rytm runął naprzód — na tragicznie rozkrzyczanej septymie wpada w jakieś zuchwałe dysonanse — ile w świecie smyczków, ile drzewa dętego, wszystko sadzi w kolosalnych susach — przez osiem taktów huczy ta najwspanialsza manifestacja żywiołu — i w nadludzkim jednogłosie — mollowy — ogromny — dudni pierwszy temat, wygrzmiony w stu gromach!