tonów, tak rozlewnie malującej uczuciowe przepełnienie, którego jedynym odzewem może być westchnienie samotne i ciężkie. W zaczarowanych falowaniach, w lekkowietrznych wzmocnieniach i błogosławiących decrescendach niesie się ten śpiew uroczny, zwalnia na zamierających arpedzjach, bezszmernemi uderzeniami wioseł pruje śpiącą w mroku taflę, bez najlżejszego oporu wpływa w podświadomie oczekiwane, szczęśliwe, zbawicielskie d-dur —
oddech zaparło —
w zupełnie czarnym mroku tak jest jasno, tak wszechwidnie — nikt się nie lęka —:
drugie skrzypce i wiole słychać teraz — łkają prosto z niebios otrzymane, stygmatyczne i przepromienione, na poduszce z krwawiących serc anielskich złożone z lekkością puszku pisklęcego... — coś, na co się mówi „drugi temat“ — w partyturze zapisane jako trzyćwiartkowe Andante moderato — nie, nikt nie wie, jak to nazywać; mogłoby sobie imię znaleźć chyba w języku ludu, któryby w prastarej kulturze przetrwał tysiąclecia, a jego mowa nie znałaby przekleństw ni skrytobójstwa mordu ni jawnobójstwa wojny... To jest jakby sakrament, jakby chleb Boży, utajony pod postacią tonu. Dopuszczono do niego tylko dziatki niewinne, tylko te instrumenty, które na freskach katedralnych w rękach aniołów trwają od stuleci, a cieniem witrażowych refleksów i echem tysiącznych nabożeństw dojrzały do godności pierwszych narzędzi majestatu Boga: przeczyste smyczki, oboje i flety.
A gdy potem (Tempo I) pierwszy temat Adagia ukazuje się w imponującej, nieskalanej szacie warjacji, wiemy, że tak się żaden człowiek nie modlił, że jasnowidz w cichą noc łaski ucho przyłożył do starych murów i podsłuchał ten śpiew zaczarowanych kamieni, a ta noc była na przestrzeni tysiąca nocy jedyna. Na tych samych zamierających arpedżjach
Strona:Przybłęda Boży.djvu/328
Ta strona została przepisana.