Strona:Przybłęda Boży.djvu/331

Ta strona została skorygowana.

obraz oporu, z jakim ta masa pomieściła się w formie tradycyjnej części symfonicznej, i potęgi, z jaką tę formę rozszerzyła do niebywałych granic.

Rozdzierający krzyk dysonansu dętej orkiestry otwiera wysokie i głośne Presto — w szarpanych staccatach maluje się wściekłe naprężenie. Po chwili milczenia wiolonczele i kontrabasy zgodnym frontem recytatywu nasrożyły się wobec niewiadomego niebezpieczeństwa. Drugi wrzask szalonej trwogi, to samo wzburzenie staccatów — ten sam ciemny mur broniących smyczków.
Naraz — uszom nie wierzyć! — w ten odległy, obcy świat wiatry jakieś przywiały szmer kwintowy, ten sam, który rozpoczynał Symfonję — jak nagłe plastyczne przypomnienie wywołane dawno zapomnianym zapachem — na krótką chwilę; — — jednym porywczym ruchem przecięta jest reminiscencja: Precz!! Nie tu miejsce na wspominanie rozpaczy! Nowe recitativo głębokich smyczków ostrzega, że kontrabasy, że wiolonczele są tuż, na straży, czujne i wierne jak złe psy. Utyka na otwartej pauzie. Ale pamięć jest żywa: Vivace wyskakuje motywem naczelnym drugiej części, skocznym i dzikim — na jeden błysk sekundy zawahało się; nie wie, dokąd uciec — i recytatyw już je złapał, zmiótł i cisnął o ziemię: Nie to!! Nie z przeszłości nam trzeba śpiewów! Smyczki swój natarczywy pomruk obrończy wyhuczają coraz wyraźniej, wyżej. Ledwo umilkły, niespokojna wyobraźnia przywołuje jeszcze jedną wizję: tej zjawy najpiękniejszej, jaka być mogła: Adagio cantabile. Ale i to być nie może. Już nie z wściekłością (bo jakże tu się gniewać...?), z łagodnem „a kysz“ przeżegnały widmo i zagadały jego ślad nową recytatywną frazą. Jeszcze raz rozebrzmią gniewem na te nadmiary zmartwychwstającej