Razem cztery głosy, równo i miękko:
Tak - kto duszę choćby jedną
Na tej ziemi swoją zwie!
Kto jej nie miał, niech niewiedną
Nad swą nędzą roni łzę.
W tej chwili chór głośno powtarza: "Tak, kto duszę choćby jedną na tej ziemi swoją zwie!" i cichnie lekko przygaszony: "Kto jej nie miał, niech niewiedną nad swą nędzą roni łzę...“ i ten sam krótki epilog, tylko cichszy teraz, nakrywa smętek słów. Już soliści niosą warjację szóstą, przedziwną, wychodzącą z męskich głosów, podjętą przez żeńskie, której rytm już zdwojony, rozłożony na jasno radosne ósemki łączone, po dwie na każdą sylabę, a tymczasem w smyczkach strzelają krótkie tryski wykrzykujących trelów. Tak napina się w łuk przemożne crescendo głosów:
Radość z piersi ssie przyrody
Każde zwierzę, każdy kwiat;
Źli i dobrzy po jej miody
Dążą w jej różany ślad.
Pocałunki, winne grona,
Przyjaciela dała nam;
Chuci pełne gadów łona,
Anioł trwa a Boga bram.
Chór z potęgą powtarza refren w tych samych parach ósemek, w jakimś ekstatycznym kołowrocie nieskończonego wesela.
Teraz epilog wraca na wysokim wiolinie, podkreślany grzmotami równych akordów, któremi skrzepiony chór fortissimo huczy jak nieziemskie organy: „A-nioł trwa u Bo-ga Bram!!“ Po owem „vor Gott“ katarakta pasażu w głośnym szumie śmignie przed oczami — chór drugi raz zagrzmi: „vor Gott!“ — drugi bluzg pasażu, przygwożdżony na hucznem unisonowem a — i oto — Boże, któż to wysłowi! — dźwięk imienia