z sąsiedniej sfery, jak z niedalekiej planety. Tak, to marsz — ale gdzie jest rycerstwo jego? Nie mogłoby inne być, jeno pod archanielskiem Gabrjela hetmaństwem, jeno za sztandarem, niesionym przez Świętego Jerzego białe dłonie.
Melodja płynie równym pulsem, mierzona nieodpartą perkusją. Gdy wróciła, pogodny tenor wzbogaca warjację przeinaczonym tematem i rzuca spokojnie słowa o kosmosie, a w miarę narastania treści tych słów rośnie moc pieśni, zbliża się marsz Archaniołów:
Jak po niebie pędzi słońce,
Tkane w radość złotych strzał,
Kroczcie, bracia, jaśni gońce,
Jak bohater w glorję chwał!...
Już idący hufiec Radości jest blisko. Już brzmi śpiew do rosnącego forte rozjarzony. Już chór, ale tylko męski, z zapałem podjął refren:
Kroczcie, bracia, jaśni gońce,
Jak bohater w glorję chwał!
...Jak bohater w glorję chwał!
Więc motyw epilogu po takich słowach musi grzmieć jak fanfara triumfalna!
Dech potężny już nie słabnie: sempre fortissimo. Tylko Temat Radości bucha w nowem przeistoczeniu, jak groźnie buzujący ogień: wiolonczele i kontrabasy, wspomagane fagotami, przetopiły go w symetrję dudniących triolek i ujeżdżają na nich po całej swojej skali —: perspektywa zaciemniła się, coraz nowe fale biją od dołu, mroczne i grożące. Splata się z tego jakaś niby na organowych pedałach wydeptana fuga, ósma warjacja, temat rwą sobie z rąk wyższe smyczki, klarnety, wiolonczele, fagoty, kontrabasy. Nowy temat, krótki jak źle w zgiełku dosłyszalna pobudka,