uparcie piskliwą figurę, wiolonczele nie wiedzą jeszcze, czy są dysponowane, fagot beknie naraz ni w pięć ni w dziewięć, aksamitne młoteczki stwierdzają strój tympanów i biało skaczą po rozpiętych skórach, na chwilę głuszy wszystko krótki, otwarty ryk puzonu, klarnet ćwiczy przez nos, trójkąt nawet wtrąca swoje dzyn-dzyn, obój obruszy się, altówka na gwałt, nerwowo powtarza najtrudniejszy fragment dawno wyuczonych skoków tercjowych. Napięcie wibrujących blach, dźwięcznego drzewa, śmigle wyprężonych strun, a nawet mało inteligentnej perkusji z niedźwiedzią sennością bębennej pustki — jest większe niż kiedykolwiek. Więcej jest instrumentów dzisiaj, ale też wszystkie przybrały błyski radosnego podniecenia i czysty, odświętny strój.
Program składał się: 1) z Wielkiej Uwertury „Zur Weihe des Hauses“ (op. 124); 2) z „Trzech wielkich hymnów na głosy solowe i chór“: Kyrie, Credo i Benedictus Mszy Solennej; 3) z Wielkiej Symfonji z wkraczającemi w finale głosami solowemi i chóralnemi według schillerowskiej „Pieśni do Radości“. Nieprzejrzane morze głów uciszyło się i zabrzmiały pierwsze tony uwertury.
Na przedzie sceny, między skrzypkami, obok dyrygującego kapelmistrza Umlaufa, tyłem do publiczności, stał cały w czerni, krępy, barczysty człowiek,
pod wiechą siwych włosów. Dyrygował także, ruchami rąk i całego ciała, błyskawicami płonących oczu prowadził swoje dzieło: nie tych skrzypków, oboistów, trębaczy i śpiewaków (nad nimi znakomicie czuwali: Schuppanzigh, prowadzący orkiestrę, i Umlauf, dzierżący ster całej nawy), ale zestrojone niewidzialne dusze wszystkich tonów, lekkie duszki scherzowe, chochliki pasaży, gnomy basowych gromów, skierki staccat i wielkie duchy patosu. On stał jak Samson pod sklepieniem, jednem sprężeniem bar mogący gmach
Strona:Przybłęda Boży.djvu/349
Ta strona została przepisana.