zawalić, ale siłą wzroku podtrzymujący statykę budowli, bo on kochał ludzi, on nie chciał ich śmierci pod gruzami jego muzyki.
Teraz otworzył własnowolnie uszy swoje, bo miał już nad niemi władzę zupełną. Teraz był koncert dla niego. Nikt nie słyszał, jeno on jeden. Tam gdzieś za jego plecami jest ludzki tłok — czego oni chcą? poco przyszli? Słyszeć? Tu niema nic do słuchania. Po muzykę się zbiegli? Czy to jest muzyka? Nic nie słyszą. On nie może im dać władzy słyszenia, Bóg jemu jednemu ją powierzył i boska ona jest. Nie może podzielić uszu, tak jak podzielił i rozdał serce, mózg, pracę i ofiarę.
(...Ojcowie i matki czyż nie te same zawsze przewiny mają wobec dzieci swoich? Myślę z gryzącym żalem, z głębokim bólem o dzieciach polskich. Jakże rzadcy są rodzice, którzy znają właściwości muzyki jako narzędzia rzeźbiarskiego. Brak myśli i znudzona inercja podsuwają dziecku padlinę zamiast chleba. Ulica uczy je melodji cuchnącej kabaretem, maszyna wykręca jego ncho i serce. Smak, na najczystsze wino nastawiony, koszlawieje w sięganiu po zatrute dekokty. Do ciebie mówię teraz, matko polskiego dziecka! Czy pomyślałaś kiedy, że jeśli dziecko twoje nuci motyw z modnej operetki, nie znając jeszcze na szczęście wyuzdanych słów, nierozłącznie z nim związanych, — że skoro ty na to pozwalasz, to jakbyś uczyła je plugawych dwuznaczników! Czy pomyślałaś kiedy, że tak się dziecku zaczadza czystość czekającego tabernaculum, jakiem jest jego dusza? Że tak się mu zamyka na zawsze uszy, które mają chłonąć muzykę, uszy, które nadludzką ofiarą — pomyśl o tem czasem, polska matko — oczyścił, prześwietlił i odkupił on właśnie, Beethoven...)
Teraz Hymn Radości przebrzmiał, orkiestra znieruchomiała, batuta opadła w bezwładzie — przez je-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/350
Ta strona została przepisana.