jący krytyk, taki poczciwy, taki mikroskopijny — zmieścił w swem dufnem pudełeczku wiedzy, ogarnął swojem tekturowem sercem choćby jeden atom tej najwyższej muzycznej materjalizacji wieczności?
Nie żądajmy, by taki biedak, co dla rodziny chleb zdobywa mozolnem wyczynianiem feljetonów, odbiegał bardzo od miękkiej mody i pisał cośkolwiek, co ma znaczenie. On w lesie wielkości tak się biednie tłucze między drzewami, jak śmiertelnie szczwany zając. On przecież nic nie chce, on tylko chce żyć. Zostawmy go w spokoju, w każdem stuleciu, w każdym narodzie, w każdej gałęzi twórczej, w każdem mieście.
Takie też ustosunkowanie wobec krytyki znalazł oddawna Beethoven. Już przed trzynastu laty pisał do wydawców lipskich, którzy zarazem redagowali gazetę muzyczną: „Żałuję, że do panów nawet jedno słowo pisałem o tej nędznej recenzji. Kto może pytać o takie recenzje, skoro widzi, jak najmizerniejsi bazgracze wywyższani są przez takichże recenzentów, jak oni wogóle najhaniebniej obchodzą się z dziełami sztuki, o ile dla nich zaraz nie znajdą zwykłej miary, jak szewc swoje kopyto. Recenzujcie sobie, ile wam się podoba! Życzę wam przyjemności. Jeśli tam nawet uczuje się coś jak ukłucie komara, to zaraz mija, a gdy minie ukłucie, to jest z tego nawet wesoła zabawa. Re-re-re-re-re-cen-cen-zu-zu-zu-zu-zujcie-zujcie-zujcie! nie w wieczność, bo tego nie potraficie“.
Więc opinja już mu tych lat nie zatruwa. Zato do ostatniej niemal chwili nękają go troski o wyrodnego bratanka, który podówczas już dorastał. Po mozolnem ukończeniu szkół wstąpił Karol na uniwersytet, by porzucić go czem prędzej i w politechnicznym instytucie przygotowywać się do zawodu kupieckiego. Mieszka poza kręgiem stryjowskiej opieki, przestaje z matką ku największej swej szkodzie, stroni od pracy,
Strona:Przybłęda Boży.djvu/354
Ta strona została skorygowana.