ba sobie umieć powiedzieć, że ta muzyka nic nie opowiada, nic nie maluje, nic nie „wyraża“ w potocznem słowa tego znaczeniu. Trzeba sobie zdać sprawę, że tu ona jest wyzbyta wszelakiego nalotu, jest czysta, bezakcesoryjna, naga, jest bytem samym w sobie. A poznawszy tę zasadniczą prawdę, nic poniższego żądać nie będę, bo tego samodzielnego bytu wystarczy na ciąg tysiąca takich żywotów jak mój.
Nawet zewnętrznie nie jest to bynajmniej łatwe. Ta sztuka nie narzuca się, jest oporna, nie zaraz dostępna, jest nawet napozór nieżyczliwa, chropawa i szorstka. Ale znajdź do niej te drzwi ukryte — a godzien będziesz najwyższej zazdrości: już nigdy nie będziesz chciał jej odejść. Musisz ją wpierw poznać w ogólnej masie, ogarnąć w nieskończoności szczegółów — a potem już będziesz poza etapami, poza metą. Muzyka taka, słyszana raz, przygniata, słyszana piąty raz, rozchyla się zwolna, po dwudziestym razie staje w pięknie i prawdzie, a nigdy tajemnic swych nie wyczerpuje. Mieści w sobie właściwie wszystko, jest Arką Przymierza Muzyki.
I wówczas poznasz, żetu, bogatszy niż indziej, leży testament przyszłych wieków. To jest pień genealogiczny dla pokoleń Schumanów, Wagnerów, Brahmsów, Skrjabinów, Debussych, Albenizów, Szymanowskich i Ravelów. Tu jest duch dźwięku zaklęty w nieskażonej czystości, wciąż jeszcze niezgłębiony i niewyeksploatowany. To nie są dzieła kulisto zamknięte i pełne, jak Sonaty, jak Eroika, jak Msza, jak Ostatnia Symfonia, która Księgę Bólu zamknęła, by na zawsze roztworzyć Księgę Radości podniesionego życia. To są potężnie przestrzenne myśli ciśnięte w przyszłość, niedopowiedziane w ostatnich konsekwencjach, otwarte ku przeczutym wschodom.
Orkiestralna forma byłaby dla nich zbyt huczna, fortepianowa za ciasna. Odchodzący Beethoven wy-
Strona:Przybłęda Boży.djvu/361
Ta strona została przepisana.