Strona:Przybłęda Boży.djvu/374

Ta strona została przepisana.

ludzi, od zamaszystych szlachciców do nadgrobnych starców, od książąt do żebraków, od guślarzy elementów do tej z gęstej ciemni zaledwie wychylonej, niesamowicie poruszającej się twarzy młodzieńca w berecie, ze zbiorów Lubomirskich we Lwowie. Jest rozrzutny. Obrzuca Saskję brokatami, adamaszkiem i powodzią wciąż nowych jedwabi, koronek i klejnotów, syna Tytusa ubiera w coraz strojniejszy przepych, a po chwili zachwyca się w rzeźni krwawem mięsem zabitego wołu, — bo mu jeszcze nowych doświadczeń trzeba, bo rysunek jeszcze niedość w barwach siedzi, a barwa w miljonowych odmianach światłocienia. Tego wszystkiego potrzeba, przy całym obłędzie sześćdziesięciu lat niewiarogodnie upartej pracy, aby umieć namalować perłę na piersi Henryki Stoffels, drganie jej warg, ciepłą wilgoć jej źrenic i tę starozłotą, cicho w miłości zczerwienioną przesłonę, przez którą widać jej twarz, widać cały świat, jak przez pryzmaty gorącego, żółtoczerwonawego diamentu, który nie istnieje.
Ten obraz w Luwrze widzę, mierząc w myśli wryte w ziemię, potworne szyny, któremi szła praca Beethovena. Ci wiedzieli, jak mało waży talent bez tej wściekłości nie słabnącego, w siebie wgryzionego wysiłku. O tę pracę prosili, modląc się o chleb powszedni. Ona wyżywiła ich czyn.
O niej też myśleć muszę, stojąc przed siedmioczęściowym, przedostatnim Kwartetem cis-moll (op. 131). Beethoven jak malarz, który znalazł swój idealny model i w tej jednej już tylko formie wyraża się cały, kroczy od kwartetu do kwartetu i przemieniania je w makrokosmy. On, który stał się najpierwszym władcą wszystkich instrumentów, od organów do wyolbrzymionej orkiestry, który orkiestrę wzmocnił wielkim chórem, teraz z mistrzostwem, które objawia się w ograniczeniu, wyraża wszystko przez konsonans