kładnik logiczny lub choćby impresyjny. W ostatniej części jedni widzą ciężką walkę z niezbłaganym losem, drudzy wytrysk najzuchwalszego humoru! Dziwne to, że nikt jeszcze środkowego Lento assai nie nazwał zamaskowanym menuetem... Przytacza się na wytłumaczenie genezy końcowej części anegdotkę kolportowaną przez Holza: jakiś tam radca nie poszedł na koncert, kiedy grano Kwartet b-dur, i wyraził się, że szkoda mu pieniędzy na bilet, bo w każdej chwili może otrzymać od autora manuskrypt i kazać go wykonać w swoim salonie. Gdy pan radca przyszedł z tą propozycją, Beethoven odrzekł: „Dam nuty, jeśli Schuppanzigh otrzyma odszkodowanie 50 florenów“. Radca spuścił nos na kwintę i bąknął: „Skoro to musi być...“ Beethoven, słysząc to westchnienie zawodu, zaśmiał się i zawołał: „Musi być, tak, musi być!...“ i napisał kanon do tych słów, kanon, z którego skorzystał później w ostatnim Kwartecie. Stąd wniosek, że ten finał jest wykwitem najszumniej musującego... dowcipu.
Wśród tajemnych przesłanek i podglebnych korzeni twórczych takie bajeczki, miłe zresztą, nie mają najmniejszego znaczenia. Starą prawdą jest częsta niezależność zewnętrznych wrażeń od równocześnie kształtujących się twórczych wyników. W czasie czyjegoś pogrzebu może artyście wpaść koncept najswawolniejszej humoreski, a błahy dowcip drogą podskórnych asocjacyj popchnie go do jednego z najszczytniejszych wyrazów nieśmiertelności. Cóż to znaczy, że jedno z miejsc trzeciej części Symfonji Pastoralnej podaje w akompanjamencie anamnezę melodji „Wlazł kotek“? Albo czy umniejsza to finał Symfonji Dziewiątej, że jeden z motywów rosnącego dytyrambu woła wyraźnie „Pije Kuba do Jakóba“...? Jest w tem jakieś przyrodzone człowiekowi manjackie węszenie prywatnych „kawałków“ z jadalni i łazienki twórcy, które nieraz trąci skandalem. Tak, powyższa
Strona:Przybłęda Boży.djvu/378
Ta strona została przepisana.